Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej stanowi nie tylko jeden z węzłowych elementów życia politycznego nad Wisłą, ale jest też sprawdzianem dla i tak już nadwyrężonego systemu bezpieczeństwa w Europie. Od tego, czy uda się zatrzymać strumień uchodźców kierowany na zachód przez białoruskiego dyktatora, może zależeć, czy Stary Kontynent padnie ofiarą (kolejnej) wędrówki ludów.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Publicysta

Trwająca blisko dwa miesiące operacja przerzutu uchodźców przez granicę polsko-białoruską zmusiła rząd w Warszawie do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego. W historii III RP jest to wydarzenie bez precedensu, a jednocześnie pierwszy tego typu przypadek od czasu stanu wojennego. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że środek ten w pełni odpowiada grozie sytuacji. Co się bowiem tyczy fal migracyjnych, jakie widzieliśmy w ostatnich latach w Europie (szczególnie w roku 2015), znać, że ich mechanizm w swym zagrożeniu dla krajów-recypientów jest zawsze taki sam. Przyjęcie pewnej grupy ludzi nie powoduje ustania napływu, lecz przeciwnie – prowokuje jego wezbranie. Można by kontrargumentować, mówiąc, iż skoro nie ma dwóch identycznych wydarzeń, tak samo i nie należy zakładać, że obecny proces miałby tę samą dynamikę.

Nie jest to rozumowanie mądre. Po pierwsze, na tyle jesteśmy w stanie bronić się na przyszłość, ile zrozumieliśmy z przeszłości. Oczywiście, historią nie kierują żadne obiektywne prawidła, bo gdyby tak było, to zarówno dziejopisarstwo stałoby nauką ścisłą, ale i futurologia urosłaby do rangi nauki. Nie znaczy to jednak, że nie istnieją pewne modele, które, mądrze rozpoznane, pozwalają stawiać czoła współczesności. Podobieństwo między falą roku 2015 a obecną jest na tyle duże, że w zasadzie powinien dostrzec je każdy średnio rozgarnięty człowiek. Po pierwsze mowa o przybyszach z dokładnie tych samych krajów (choć nie wszystkich). Powtórzmy, są to głównie: Irakijczycy, Syryjczycy i w mniejszym stopniu Afgańczycy. Po drugie, przyczyny, dla których ludzie ci z różnych stron pukają do Europy nie są takie same – wojna, głód, pożar, etc. – lecz TE same. W Iraku i Syrii trwają te same konflikty, które zostały zapoczątkowane: a) przez amerykańską interwencję nad Tygrysem, b) arabską wiosnę ludów, która w państwie rządzonym przez Baszara al-Asada okazała się najbardziej koszmarna. Nawet Afganistan pozornie tylko nie przystaje do tej kategorii. Zagrożenie wypędzające mieszkańców tego kraju w poszukiwaniu lepszego życia nie było w 2015 roku nieznane, lecz tylko przytajone.

Skutki masowej emigracji – a taką stałaby się ta dyrygowana przez Łuakszenkę – znamy doskonale. To tłumy młodych silnych i sfrustrowanych mężczyzn marzących o lepszym życiu, rozumianym jako urodzinowy prezent, a nie efekt ciężkiej pracy. Zamieszki, podpalenia, bójki… Coraz głośniejsze domaganie się wprowadzenia szariatu na obszarach zamieszkiwanych przez muzułmańską większość. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że z takim scenariuszem musiałaby się liczyć Polska, gdyby zgodziła się otworzyć Łukaszenkowską „śluzę”. Bo przecież nie należy serio traktować argumentu, iż przechwyceni przez Straż Graniczną uchodźcy, jak jeden mąż zarzekali się, że chcą jechać do Niemiec. Nie można bowiem argumentować, że skoro Polska nie jest dostatecznie bogata, to nic jej nie grozi, bo nikt tu nie zostanie. Po pierwsze nasz kraj będzie się bogacić szybciej, niż stara Europa. Po wtóre ludzie ci mówią magiczne słowo „Niemcy”, ponieważ kraj ten posiada lepiej rozpoznawalny „brand”, nie ma jednak pewności, iż widząc, że i w Polsce da się żyć, nie zechcą się tu osiedlić. I po trzecie: jesteśmy zobowiązani umowami – na które tak lubi powoływać się rodzima opozycja – do pilnowania zewnętrznej granicy UE.

Powiedzieliśmy na początku, że zgoda na przyjęcie pewnej liczby uchodźców nie tylko nie sprawia, iż ich strumień wysycha, lecz się wzmaga. Odmowa przyjęcia choćby jednego de facto jest najlepszym działaniem humanitarnym, jakie rząd mógł w tej sytuacji podjąć. Dzięki niemu Łukaszenka ściąga na razie dziesiątki, a nie setki, czy tysiące. Tysiące nieszczęśników, których ograbiono z oszczędności, oszukano, że jadą do Niemiec, po czym nierzadko pozostawiono w sytuacji zagrożenia zdrowia, czy życia. Są wśród nich matki z dziećmi – ich sprowadzenie było działaniem najpodlejszym z możliwych, albowiem wiadomo powszechnie, że na widok cierpiących dzieci każdemu człowiekowi o niewypaczonej wrażliwości krwawi serce. Pomyślmy jednak, choć to bolesne, że odmowa wpuszczenia tych maluchów prawdopodobnie ratuje inne przed podobnym losem.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

PRZECZYTAJ:

Ofensywa marionetek Putina w syryjskiej prowincji Idlib sprowokuje nową falę migracji do Europy

Łukaszenka działa zgodnie z podręcznikami sowieckiego KGB? Litwa zaczęła otrzymywać listy od „wojowników Allaha”

KGB szkoli afgańskich i irackich bojowników, UE musi uznać reżim Łukaszenki za terrorystyczny – były ambasador RB w Warszawie