Wiele wskazuje na to, że kryzys na granicy polsko-białoruskiej zostanie z nami na dłużej. To, że silnie dzieli on społeczeństwo nad Wisłą, jest oczywistością. Pytanie, co zrobić, żeby w tak trudnym czasie nie doszło do kompletnego rozpadu narodowej wspólnoty? I jakkolwiek nie ma w tym przedmiocie łatwych odpowiedzi, to jednak warto przeanalizować racje przyświecające skłóconym stronom. Na początek tyle.
Tytuł artykułu – nawiązujący do książki A. Nowaka „Polska i trzy Rosje” – nie został wybrany przypadkowo. Po pierwsze dlatego, że wbrew temu, co można by sądzić, nie jest tak, ażeby wobec sytuacji na granicy polsko-białoruskiej istniały tylko dwa stanowiska – w Sejmie reprezentowane przez PiS i anty-PiS, a w wymiarze pragmatycznym sprowadzające się do opozycji „muru, przez który mysz się nie prześlizgnie” oraz hasła „Herzlich Willkommen” (niemczyzna tutaj użyta nie ma na celu obrażania kogokolwiek lecz stanowi odwołanie do pamiętnych słów kanclerz Merkel z roku bodaj 2015). Nie, taki obraz byłby zbytnim uproszczeniem. Zamiast niego bardziej adekwatna byłaby taksonomia nie tyle polityczna, ile ideologiczna, choć w dużej mierze – to prawda – z tamtą zbieżna.
Pierwsze stanowisko – nazwać można je państwowym – reprezentowane przez lwią część PiS-u nie tyle z powodu spoistości światopoglądowej, ile ze względu na obowiązki wynikające z dzierżonej przezeń odpowiedzialności za kraj (jakkolwiek by jej nie oceniać), jest najbardziej czytelne. Jeśli okrasza się je pewnymi zastrzeżeniami – np. przedkładając możliwość ubiegania się o azyl w polskich placówkach dyplomatycznych – pełnią one rolę listka figowego, aczkolwiek przyznać trzeba, że stanowią równocześnie dowód jeśli nie wrażliwości na ludzką krzywdę, to przynajmniej słuchu społecznego, nakazującego rozważyć pewne rozwiązania osłonowe – zmniejszające kwantum nieszczęścia oszukanych.
Drugie i trzecie stanowisko należy najpierw omówić łącznie – ponieważ są one często kontaminowane i w tej postaci funkcjonują w obiegu publicznym – a następnie separatim. W obu o wiele słabiej akcentowana jest nienaruszalność granic, z kolei wyraźniej postuluje się konieczność udzielenia migrantom pomocy. Może chodzić o dystrybucję jedzenia, leków i ciepłej odzieży – w wersji soft, w wersji hard: o zgodę na przemarsz w kierunku Niemiec, a nawet umożliwienie pobytu w Polsce. Tyle jeśli chodzi o podobieństwa. Teraz różnice – również istotne. O ile bowiem dla jednych pomoc migrantom stanowi obowiązek świadczący o człowieczeństwie i wynika z prostych ewangelicznych zasad, o tyle dla drugich – bez odmawiania im podobnych odruchów – masowy influks uchodźców do Europy pełni przede wszystkim rolę czynnika generującego pożądane zmiany cywilizacyjne.
Oczywiście nie trudno w tych dwóch grupach rozpoznać osób z jednej strony kierujących się chrześcijańskim miłosierdziem, czyli zasadą Caritas, z drugiej – zwolenników lewicy kulturowej. Paradoks polega na tym, że środowiska będące na wojnie od dwóch stuleci – w sprawie migrantów proponują bardzo podobne rozwiązania. Pierwszych spotkamy w różnych partiach, zarówno w PiS-ie, prawym skrzydle Platformy, u Hołowni, jak i w PSL. Drudzy skupieni są, jak nietrudno się domyślić, wokół mariażu postkomunistów z tzw. nową lewicą.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
PRZECZYTAJ:
Ostatnie komentarze