Przez polską przestrzeń publiczną przepływa obecnie wartki strumień dywagacji na temat ewentualnej rosyjskiej napaści na Ukrainę. Ponieważ nikt – może poza kremlowskim kierownictwem – nie wie, co się wydarzy, wszyscy opatrują swoje prognozy znakiem zapytania.
Niezależnie jednak od przyrodzonego człowiekowi pragnienia, by okiełznać przyszłość, również w kontekście tego, co ostatnio bywa nazywane architekturą (lokalnego, europejskiego, światowego) bezpieczeństwa, istnieją w polityce międzynarodowej wektory stałe. Ich stabilność jest tym większa, im silniejsze poczucie dziejowej misji, co wiąże się z siłą państwa – realną albo postulowaną.
Konstatacja, iż w przypadku Rosji ideą nadrzędną, zawiadującą polityką zagraniczną jest idea imperialna – nad którą władzy nie sprawuje nawet aktualny car, gensek, czy prezydent – ma charakter oczywistości.
Jeśli nawet Putin na Ukrainę „nie wejdzie”, tylko naiwni mogą wierzyć, że on albo jego następca nie spróbuje przy następnej okazji. Odstraszanie Rosji, bo – mimo wszelkich zgrzytów – chyba tak należy nazwać postępowanie Zachodu, jest działaniem słusznym, ale na krótką metę. Powinny iść za tym kolejne kroki zmierzające nie do powstrzymania kontratakującego Imperium tu i ówdzie, ale do rozmontowania imperialnej mentalności.
Jak to zrobić, nie wywołując III wojny światowej? Zawsze można odpowiedzieć, że mamy do czynienia z kwadraturą koła. Historia podpowiada wszak, że samo zniszczenie imperium nie gwarantuje sukcesu. Cesarstwo rzymskie zniknęło – powiedzmy, że w 476 r. – ale odradzało się w kolejnych awatarach: karolińskim, niemieckim, napoleońskim, czy unijno-europejskim.
Co do naszego groźnego sąsiada ze wschodu… Nie dość Rosję odstraszyć, nie dość choćby i pokonać. Na drogę zbawienia można ją naprowadzić tylko poprzez mickiewiczowski „rząd dusz”. I to jest ten kamień filozoficzny, o którym powinni myśleć zachodni politycy, a przede wszystkim stojące za nimi think-tanki.
I ostatnia uwaga: Polacy od ponad 20 lat cieszą się członkostwem w NATO. Dzisiaj krzepi nas widok amerykańskich czy brytyjskich żołnierzy w Jasionce – ich obecność stanowi skuteczny straszak. Nie wolno nam jednak z tego powodu popadać w letarg, czy samozadowolenie – i to z dwóch powodów. Po pierwsze wojska sojusznicze nie przyjechały tu bezterminowo i kto wie, czy wrócą przy następnej próbie restytucji imperium, a nawet jeśli – to czy znowu nie rozlokują się o jedną granicę za daleko, a więc tym razem w Niemczech? Po drugie: istnieje coś takiego, jak morale, czy też, jak kto woli, wola walki.
Jeśli nawet Amerykanie już teraz ewakuują personel ambasady w Kijowie, to znaczy, że panicznie boją się konfrontacji. Fakt, że mowa o cywilach, uspokaja mnie w stopniu umiarkowanym. Jakie mamy gwarancje, że na odgłos rosyjskich czołgów pod Przemyślem, Waszyngton nie ewakuuje swych wojsk z Jasionki – choćby najbardziej elitarnych?
Dominik Szczęsny-Kostanecki
PRZECZYTAJ:
Dodatkowe siły amerykańskie już w Polsce. Pytanie – co dalej?
Ostatnie komentarze