Wiele słychać o tym, jakoby obecny prezydent USA, Joe Biden, nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, a przynajmniej nie dotrzymał zapewnień, że zagra ostro wobec naszego, niezwykle groźnego, sąsiada ze wschodu i północy. Uczciwość każe przyznać mi, że sam należałem do grona osób, uważających, że logika zimnowojenna przeważy nad wielce naiwną w gruncie rzeczy koncepcją powtórnego „zresetowania” – nawet, jeśli ceną byłoby porzucenie mirażu o wspólnym amerykańsko-rosyjskim nacisku na Pekin. Za tezą przeciwną – jak ją rozumiem – przemawiałoby do pewnego stopnia naturalne, prawo mówiące o jednoczeniu się dwóch słabszych wobec tego, kto wyrasta na silniejszego. Dla Polski i Ukrainy byłaby to wiadomość fatalna, mogłaby bowiem oznaczać nie tylko powrót do czasów „żelaznej kurtyny”, ale wręcz zaproszenie „Związku Radzieckiego, dla niepoznaki zwanego Rosją” – jak powiada jeden z polskich – dodajmy: bardziej przenikliwych obserwatorów – do współpracy, ale i uczynienie z takiego sojuszu trwałej wartości.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Publicysta

Tak daleko idący proces wydaje mi się (na razie) nieprawdopodobny. Z dwóch powodów. Po pierwsze Biden stał się w USA zakładnikiem narracji mówiącej, że to Rosjanie majstrowali przy kampanii Trumpa, zarówno w poprzednich, jak i ostatnich wyborach. Nie przesądzam tutaj, czy tak rzeczywiście było. Rzecz jasna, ludzka wyobraźnia, karmiona obrazami z mediów społecznościowych, wyraźnie rzadziej odwołuje się do „anachronicznej” kategorii prawdy. Jak ostatnio pisał znakomity analityk rzeczywistości najnowszej, Artur Bartkiewicz, multimedialne zagrywki stosowane na Facebooku, Twitterze, czy TikToku (staram się wiernie odtworzyć jego tezę) mają większą siłę rażenia, niż tradycyjna debata, w której odwoływano się do takich właśnie haseł jak prawda/ nieprawda albo chociaż przyzwoitość/ nieprzyzwoitość.  Owszem, ale dotyczy to głównie młodych. Jeśli Biden chce poważnie myśleć o reelekcji, nie może ignorować głosów obecnych 80-70-60-50-, a może nawet 40-latków, postrzegających świat w logice binarnej i do tego tak, a niej inaczej, się realizującej. Oczywiście, ludzi tych w końcu pokona biologia – ale przecież nie nastąpi to w ciągu najbliższych 5, czy 10 lat.

Po drugie, poczyńmy pewne założenie. Zważywszy nie zawsze przychylny stosunek najwyższych polskich władz wobec amerykańskiego prezydenta, przyjąć można, że Biden dostał – zachętę, by w konstruowanej na nowo konstelacji kluczowych aliansów nie przewidzieć miejsca dla Polski.  Nie oznacza to jednak automatycznie, że z obozu przyjaciół przeszliśmy do obozu wrogów, Oczywiście, że między nami a Trumpem stosunki były cieplejsze; nikt jednak nie mógł być na tyle naiwny, by uważać, że amerykański Donek nie tylko wygra obie kadencje, ale też będzie miał znaczący wpływa na amerykańską politykę po swoim odejściu. Wydaje mi się to pewnym niedopatrzeniem, ale nie używałbym mocniejszych sformułowań. Rząd w Warszawie jest skazany na to, by te przełknąć te żabę, czy się to komuś podoba, czy nie. Tym, co bowiem określa nie najlepszą sytuację geopolityczną, w której znalazła się Polska i coraz silniej związana z nią licznymi więzami Ukraina, jest kumulacja czynników innych – i tu jesteśmy w stanie zdziałać mniej. Wymieńmy kilka owych zagrożeń: 1) krzepnięcie Łukaszenki w oparciu o Putina – czyli de facto wydłużenie granicy polsko-rosyjskiej o kilkaset kilometrów;  2) niemiecko-rosyjski deal na poziomie dostaw gazu; 3) pewne normalizujące się, ale jednak mrożące nasze bezcenne kontakty skłócenie, do jakiego doszło na poziomie historycznym między Polską a Ukrainą, nie bez udziału rosyjskiej agentury. Jak widać, wspólny mianownik stanowi postępowanie dawnego Imperium Zła, na politykę którego wpływ mamy zasadniczo pomijalny.

W tym miejscu interludium, ponieważ padło słowo „Ukraina”. Ja mogę sobie kochać ten kraj. I mój kolega też, i dwóch jego przyjaciół tak samo. Ta okoliczność nie zmienia istoty problemu. Popełniono błąd, który polegał nie na tym nawet, że reagowano na zaczepki Wiatrowycza. Nie, to dotyczy sprawy dużo ważniejszej: a mianowicie tego, czy będziemy się traktować – ze wszystkimi przeszkodami – po partnersku, czy też, jak pewien minister, będziemy na Ukrainie postępować w pełnym przekonaniu, że wszystko wiemy lepiej, a jak nie posłuchają naszych zbawiennych rad, to będą martwi. W końcu u nas toalety są lepsze i mamy ścieżki rowerowe – mówię to bez cienia ironii (mamy też lepszą receptę, jak popsuć żywność) – więc na modernizacji znamy się lepiej. Owa pyszałkowatość niestety, pojawia się z naszej strony dosyć wyraźnie. Tymczasem jesteśmy braćmi wyrosłymi z tego samego pnia i każdy, kto chciałby wbijać między nas klin – a wiadomo, że protekcjonalne, „wyższościowe” traktowanie prowadzi do eskalacji – zasługuje by traktować go co najmniej nieufnie.…

A co u Bidena? On ma się lada chwila spotkać z Putinem. Co będą panowie omawiać? A może jankeski prawnik dostrzeże w oczach dawnego KGB-sty to samo, co nieżyjący już, nieodżałowany John McCain, rozumiejący logikę zimnowojennej konfrontacji nad wyraz dobrze  („widzę w jego oczach trzy litery: K-G-B.”), przy czym wszyscy wiedzieli, że senator z Arizony w to, co mówi, wierzy głęboko. Marzenie ściętej głowy! Biden może to powiedzieć – w końcu nazwał Władimira Władimirowicza „mordercą”, ale wyglądało to na ruch negocjacyjny bardziej, niż na osobiste credo. Tymczasem, dostrzegając iż nowy prezydent wybiera opcję miękką (zmiękczoną?) – nie sposób jednak utrzymywać, że tu nie ma dla nas pola manewru i zostają nam tylko alarmistyczne jeremiady. Mam wrażenie, iż niektórzy obrazili się do tego stopnia, że półgębkiem kontestują decyzję amerykańskich wyborców. Ok, przyjmuję to do wiadomości. Ale jeśli Joe pozostanie z nami na dłużej? Dalej będziemy gadać o „Forcie Trump”? No chyba nie. Trzeba znaleźć formułę, która pozwoli nam wypracować nieidealne może, ale dobre, transatlantyckie stosunki. I przede wszystkim przestać się obrażać.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

ZOBACZ TAKŻE:

Biden nazwał Putina autokratą i wskazał na słabości: Rosja jest słabsza, niż się wydaje