Według ostatnich doniesień (piszę te słowa w nocy z 7 na 8 listopada), wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał kandydat Demokratów Joseph Robinette Biden. Co to oznacza dla Polski? Co to oznacza dla naszej części świata?

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Publicysta

Oczywiście wszystko może się jeszcze zmienić. Skarga wyborcza Donalda Trumpa, przy poparciu większości Sądu Najwyższego jest w stanie doprowadzić do powtórnego przeliczenia głosów w niektórych stanach. Z pewnymi, choć blaknącymi widokami na odwrócenie ogólnych wyników. To jednak scenariusz już w tym momencie mocno nieprawdopodobny. Przyjmijmy zatem, że zwycięzcą prezydenckiej elekcji roku 2020 został Joe Biden. Jakie wnioski, jakie prognozy cisną się na usta w związku z tym faktem?

Po pierwsze można się spodziewać innego rozkładu sił obecnej administracji pomiędzy polityką wewnętrzną i zagraniczną. O ile dotychczasowy prezydent skupiał swoją energię wokół ekonomicznego ożywienia kraju, a sprawy zagraniczne uczynił funkcją nie tyle polityki wewnętrznej (co w zasadzie naturalne), ile wręcz amerykańskiej ekonomiki, o tyle obecny lokator Białego Domu, powinien wrócić do aktywnej obecności na całym świecie. Nie powinniśmy już słyszeć szantaży w rodzaju: „chcecie do NATO? Płaćcie! Chcecie więcej czołgów? Wyskakiwać z kasy!”

Polska zapłaciła Ameryce w czasach Trumpa bardzo dużo pieniędzy. Dużo też otrzymaliśmy, to fakt. Ale kiedy w kluczowym momencie – myślę tu o 75. rocznicy powstania warszawskiego – amerykański Donek przestraszył się rosyjskich pogróżek, wysłał na obchody swojego płaskiego jak naleśnik zastępcę – Mike’a Pence’a.

Możemy się zżymać, że Joe Biden nie ma sprecyzowanych poglądów w sprawie aborcji, że lubi imigrantów z dziwnych krajów. Ale przynajmniej w coś wierzy. Jako człowiek wychowany w paradygmacie zimnowojennym (i tamże pozostający) zdaje sobie sprawę, że Rosja jest zagrożeniem dla wolnego świata. I chociaż nie przewiduję, by ten ledwo dyszący straszy człowiek mógł zdziałać to, do czego wzywa, jego deklaracja „wykończę tego dyktatora Putina” (cytat z pamięci, niedokładny), pełni tu odpowiednio ważną rolę.

Oczywiście Biden będzie nas kąsał z powodu rozjeżdżania się porządku konstytucyjnego z porządkiem rzeczywistym, ale być może taki bezpiecznik (na zasadzie kontrapunktu) pomoże nam przemyśleć te sprawy na nowo, sine ira et studio.

Co do Trumpa, będziemy wdzięczni za jego mistrzowskie (pod względem retorycznym, jak i intelektualnym) przemówienie w Warszawie w roku 2017. Doceniamy wszystkie gesty, które wobec nas wykonał, nawet jeśli były one zakorzenione w doraźnych interesach. W Joe Bidenie widzimy przywódcę – może nie nazbyt charyzmatycznego – dzięki któremu polityka zagraniczna USA wróci na swe dawne tory. To znaczy, że przywództwo wolnemu światu, przede wszystkim za pomocą NATO, przestanie być kwestią targów, ale powróci jako naczelna idea, która miała, ma i – wszystko na to wskazuje – będzie miała rację bytu.

Dominik Szczęsny-Kostanecki