Według dominującej w mediach narracji białoruski reżym przerzuca do Europy bliskowschodnich i afgańskich migrantów przy pełnym porozumieniu z Moskwą, a nawet na jej zlecenie. Wydaje się jednak, że teoria ta wymaga pewnych uzupełnień, a przynajmniej postawienia kilku znaków zapytania.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Publicysta

TVP Info, Polsat, TVN… Stacje zajmujące, mówiąc skrótowo: prawą, środkową i lewą cześć sceny ideologiczno-politycznej. Jednak w omawianym przypadku nie ma to żadnego znaczenia – ich żurnaliści różnią się w ocenie reakcji polskich władz, ale genezę procederu opisują jednakowo: Łukaszenka spłaca dług wdzięczności wobec Putina – po 9 sierpnia 2020 r. swojego jedynego protektora.

Niniejsza opowieść nie budziłaby zastrzeżeń, gdyby chodziło o uczciwy polityczny deal. „My wam, towarzysze, dostarczymy tanio gaz. W zamian wy zalejecie Gejropę Arabami. Bo nam się, Sasza, nie podskakuje”. Nic z tych rzeczy. Taka umowa co do zasady możliwa jest wówczas, gdy umawiające się strony dysponują podobną siłą – w ujęciu całościowym.

Nie wolno zapominać, że Putin nie dlatego rzuca Łukaszence kolejne koła ratunkowe, bo bardzo go lubi, albo boi się, że Baćkę przytuli Unia Europejska… Znowuż: nic z tych rzeczy. Lubię / nie lubię – to słowa do polityki nieprzystające. A Bruksela? Po ostatnich wyborach prezydenckich straciła resztki cierpliwości. Gdyby dyktator mógł dostarczyć gaz, rozmowa byłaby inna. Ale nie może. Na wartościowych dla Zachodu złożach siedzi Putin.

Rosyjski prezydent zamierza pogłębić integrację z Białorusią, czytaj: chce ją skonsumować. Wielu na takim przejęciu skorzysta, ale akurat Łukaszenka straci. W najlepszym razie pisana jest mu rola dożywotniego gubernatora Białorusi. Prezydentów dwóch nie będzie – to nie Sparta. Teoretycznie pozostałby zarządcą swojego poletka – ale z nadania Moskwy. A dożywotniość nawet jeśli realna, w Rosji bywa wyjątkowo krótkoterminowa.

Baćka, jeśli nawet nie zdoła storpedować projektu zjednoczeniowego, będzie starał się go opóźnić. I właśnie w tym kierunku, jak się zdaje, zmierza. Jeśli ściąga imigrantów w dużo większej liczbie, niż jest w stanie przepchnąć przez granicę: to możliwe są dwa scenariusze: albo szykuje się do szturmu generalnego na cztery państwa naraz: Łotwę, Litwę, Polskę i Ukrainę albo… chce wywołać u siebie bałagan [sic!].

Tłumy na poły zdziczałych imigrantów to nic przyjemnego. Również dla rosyjskiego prezydenta, któremu nie uśmiecha się wchłaniać Białorusi z takim posagiem. Być może zresztą Baćka wymanewrował Putina, obiecując, że wszystkich przerzuci, a teraz rozkłada ręce, mówiąc, że Polacy płot stawiają i zasieki – no nie da rady.

Załóżmy jednak, że powyższa wykładnia przynależy do gatunku political fiction. Jak w takim razie interpretować fakt, iż na ewidentne polecenie Łukaszenki zatrzymano w Moskwie redaktora białoruskiej edycji „Komsomolskiej Prawdy”? Wydaje się, że Łukaszenka zamierza na tyle poluzować łańcuch, na którym trzyma go Putin, by włodarzowi Kremla wydawało się, że wszystko kontroluje, tymczasem on będzie mógł robić, co chce.

Dominik Szczęsny-Kostanecki