W niedzielę 31 października w Glasgow rozpocznie się blisko dwutygodniowy szczyt klimatyczny nazywany kongresem ostatniej szansy. Tony, w jakie uderza część mediów, polityków i działaczy ekologicznych są doprawdy apokaliptyczne. Pytanie, czy należy przyłączyć się do tego chóru, czy też zachować olimpijski spokój.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Publicysta

Na wstępie zastrzegam: nie będę szukał źródeł odpowiedzialności za emisję dwutlenku węgla, bo się na tym kompletnie nie znam. Nie wiem też, czy planeta rzeczywiście skazana jest na wzrost temperatury o 2 stopnie Celsjusza, czy też część tego ciepła może zostać wchłonięta przez oceany. Tak samo nie odważyłbym wyrokować w sprawie maksymalnej absorbcji CO2 przez organizmy żywe.

Mam jednak przed sobą, zrozumiałe dla humanisty, pochodzące z 2018 r. dane Banku Światowego dotyczące emisji carbon dixoide w poszczególnych krajach. Już na pierwszy rzut oka dostrzegającego dłuższy, niż w innych przypadkach rząd cyfr, widać, że absolutnym liderem w procesie zanieczyszczania atmosfery jest Chińska Republika Ludowa z 10.313.460 kilotonami dwutlenku węgla rocznie.

Razem z Rosją, produkującą 1.607.500 kt państwo to odpowiada za 1/3 całej globalnej emisji CO2 w roku 2018 (34.041.046 kt) – przy czym tym, jeśli trend się utrzyma, odsetek ten będzie się powiększał wskutek rozwoju chińskiej gospodarki, która nie tylko się nie dekarbonizuje, ile właśnie karbonizuje na potęgę, o czym świadczy chociażby deklaracja Pekinu o planowanej reaktywacji 15 kopalni węgla rocznie.

Blisko 12 mln kiloton CO2 wysyłanych do atmosfery przez Chiny i Rosję to tyle, ile emitują razem USA (ok. 5 milionów), Indie (2, 4 mln), Japonia (1, 1), Niemcy (0,71 mln) i jeszcze kilka krajów. Niekiedy podnosi się argument, że w przeliczeniu na mieszkańca Niemcy „dymią” bardziej, niż Chiny. Wskaźniki emisji per capita są zapewne interesujące dla statystyków, ale omijają clou problemu. Wszak dymi nie pojedynczy człowiek, ale państwo prowadzące na swoim terytorium sobie właściwą politykę energetyczną.

Dlaczego zacząłem ten wywód od Rosji i Chin – zgadnąć nietrudno. Oba kraje mają w nosie globalne ocieplenie, topnienie wód, czy pustynnienie krajobrazu , a ich przywódcy nawet nie zamierzają się do Glasgow pofatygować. W tej sytuacji cały zachodni świat może podpisać milion różnych memorandów, a nawet zastosować się do ich litery – nie ma to większego znaczenia, choć polityka niskoemisyjności na chwilę pomoże – jako paliatywa.

Nie da się prowadzić realnej walki w obronie klimatu bez Chin i Rosji. Jak jednak pokazuje dziejowa praktyka nie są to państwa skłonne do jakiegokolwiek kompromisu. Oba kraje, silnie naznaczone mongolską „kulturą” polityczną rozumieją jedynie argumenty siłowe. Nie musi to automatycznie oznaczać wojny. Reagan wykończył Rosjan na polu gospodarczym, wywołując drastyczny spadek cen ropy naftowej.

Podobny manewr należałoby zastosować w przypadku Chin – nazywanego, nie bez racji – Związkiem Radzieckim na sterydach. I to będzie najlepszy prezent dla klimatu.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

PRZECZYTAJ:

ONZ przewiduje więcej niszczycielskich kataklizmów na świecie

Klęski żywiołowe w 2020 roku. Klimat planety błyskawicznie się zmienia – raport Christian Aid

Kto spowodował gigantyczne pożary w Turcji latem tego roku? Policja zatrzymała siedmiu Rosjan