Dzięki powszechnej dostępności kamer w naszych smartfonach z jednej strony i gwałtownemu rozwojowi mediów społecznościowych z drugiej przerażające obrazy rosyjskich zbrodni na Ukrainie obiegają świat w mgnieniu oka, spotykając się ze zdecydowanym potępieniem społeczności międzynarodowej.
Wielu, choć zapewne nie tak masowo, zdaje sobie sprawę, że nie jest to konflikt między europejskimi państwami, które po prostu podzielił spór polityczny. Nie mamy do czynienia z wojną, jaką pamiętamy z XIX wieku, np. między Francją a Prusami w roku 1870 , bo chociaż w naturalny sposób opowiadamy się po stronie Paryża, a nie Berlina, to jednak przyznać musimy, że wilhelmińskie Prusy wówczas jeszcze przynależały do cywilizacji europejskiej.
Nie jest to również wojna między afrykańskimi plemionami. Z całym szacunkiem: oblicze świata od nich nie zależy. Bywa też, że w tamtejszych zmaganiach trudno jednoznacznie wskazać ofiary i agresorów.
W przypadku rozpoczętej 24 lutego zbrodniczej inwazji na Ukrainę podobne wątpliwości byłyby aberracją – albo dowodem złej woli. Po pierwsze, inaczej niż w przypadku XIX-wiecznych wojen europejskich, obserwujemy stracie cywilizacyjne między państwem reprezentującym wartości, na których zbudowano zachodnią Europę, prawda: w większości prawosławnym, ale posiadającym liczną mniejszość katolicką obrządków łacińskiego i greckiego.
Po drugie: jest to wojna, od której zależy los naszego regionu, Europy i wreszcie całego świata. W przypadku ukraińskiej porażki restytucja imperium zła zostanie praktycznie ukończona – i zagrozi globalnej architekturze bezpieczeństwa. W przypadku zwycięstwa w Rosji dojdzie do przyspieszenia procesów gnilnych – a w konsekwencji do upadku putinizmu rozumianego jako specyficzna forma autorytaryzmu, przy którym blednie kolektywne – bądź co bądź – kierownictwo ZSRS.
Ale ta wojna ma przynajmniej jeden jeszcze aspekt. Toczy się mianowicie o to, czy Moskwie uda się zawłaszczyć historię Rusi Kijowskiej. Terytorialno-pokoleniowego dziedzictwa Rusi – sięgającego V wieku n.e. (wówczas założono Kijów) – szukać należy na Ukrainie. I tylko tam. Jeśli ktoś sugeruje, że Ukraina wyskoczyła niczym Atena z głowy Zeusa dopiero 30 lat temu, to świadomie lub nieświadomie powtarza propagandowe kłamstwa Putina. Kiedy zakładano Moskwę Kijów istniał już 6 stuleci!
I właśnie dlatego od stuleci wszelkie ruchy wolnościowe na Ukrainie/Rusi były w Moskwie/Petersburgu traktowane jako anomalia, nazywana już to mazepiństwem, banderyzmem, czy wreszcie nazizmem. Ta ziemia może być albo rosyjska, albo „zbłąkana”. Są to asemantyczne brednie.
I na koniec: pamiętajmy, że w XIX stuleciu „sprawa polska” bywała traktowana jako wewnętrzny problem Imperium Rosyjskiego. Nie powtarzajmy cudzych błędów w stosunku do naszych ukraińskich braci i przyjaciół.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
PRZECZYTAJ:
Ostatnie komentarze