Jak donosi internetowy portal Rzeczpospolitej, niejaka Sylwia Gregorczyk-Abram, przedstawicielka – a jakże! – „nadzwyczajnej kasty prawników” wezwała Brukselę, by ta „zakręciła Polsce kurek z pieniędzmi”. Powodem „łamanie zasad praworządności”.
Jak argumentuje prawniczka, skończył się już czas na dyskusje i napomnienia. Jej zdaniem jedynym narzędziem mogącym zmusić rząd w Warszawie, by powrócił do dawnego (nie)porządku prawnego, jest wstrzymanie unijnych funduszy dla Polski.
Solą w oku Brukseli pozostaje izba dyscyplinarna SE, której działalność, w lipcu br. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej – organ funkcjonujący na podstawie mniemań o sobie samym – uznał za niemieszczącą się w porządku prawnym Wspólnoty.
Mecenas stwierdziła, iż kara miliona € dziennie za niewykonanie ww. postanowienia stanowi „dobry pierwszy krok”. Niejedyne to pieniądze, które teoretycznie Polska musi zapłacić – trzeba do nich doliczyć 0,5 mln € dziennej grzywny za niezamknięcie kopalni w Turowie.
Tymczasem portal Politico spekuluje, że Unia Europejska sporu z Warszawą nie wygra, ponieważ rząd PiS-u, mimo różnorakie naciski, stoi twardo na stanowisku, że wobec tak ostentacyjnie artykułowanego szantażu nie wolno zapłacić choćby złotówki.
Ale też i Polska nie bardzo ma się z czego cieszyć – sugeruje autor artykułu. Żeby przełamać impas czymś – np. izbą dyscyplinarną – trzeba będzie Unii zapłacić, by ta mogła zachować twarz. Bo o powrocie do „Europy ojczyzn” na razie nie ma co marzyć.
A zatem albo „zgniły” kompromis, albo klincz. W każdym razie bez wyraźnego zwycięzcy i przegranego. Wydaje się, że to słuszna diagnoza, zważywszy, że w obszarze ekonomii, prestiżu, a nawet bezpieczeństwa, obie strony są na siebie skazane.
Z powyższego wynikałoby, iż niezależnie od pryncypialnego stanowiska polskiej prawicy, harce podobne do tych urządzanych przez mec. Gregorczyk-Abram – według wszelkiego prawdopodobieństwa – trafią w próżnię.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
Ostatnie komentarze