W najogólniejszym sensie sytuację na Białorusi postrzega się jako wybór między niefunkcjonalną, niestabilna demokracją (która zapewne zakończy się interwencją Rosji) oraz dyktaturą, która gwarantuje białoruską niepodległość.

Ostatnie kilka lat w białoruskiej polityce zagranicznej ocenia się jako powolne odsuwanie się od Kremla. Szukanie samodzielnej roli Białorusi w bardzo ograniczonej przestrzeni geopolitycznej. Łapanie każdej nadarzającej się okazji, która może zwiększać możliwość manewru Mińska, w jego stosunkach z sąsiadami.

EWOLUCJA BIAŁORUSI

Aleksandr Łukaszenka, który jeszcze dekadę temu był postrzegany jako polityk śmieszny, niepoważny dyktator „kołchozu” Białoruś, od kilku lat, szczególnie od czasu kryzysu ukraińskiego buduje swoją pozycję, jako poważnego przywódcy, uczestniczącego w budowaniu nowego, pokojowego ładu w Europie.

Mińsk, jak ujął to Carnegie Moskow Center, stara się odgrywać rolę budowniczego pokoju, ważnego centrum dyplomacji ogólnoeuropejskiej. Mińsk był miejscem odbywania się w 2014 i 2015 r. rozmów pokojowych w sprawie Donbasu, do dziś mają tam miejsce spotkania Trójstronnej Grupy Kontaktowej. Białoruś starała się też odgrywać rolę w sprawie konfliktu w Nagórnym Karabachu.

Wielokrotnie w przeciągu ostatnich lata dochodziło do konfliktów na linii Mińsk-Moskwa, które wyraźnie wskazują, że relacje między oboma są dalekie od normalności. Bywa, że kwestionuje się możliwość dalszego funkcjonowania obu jako sojuszników. Ocenia się także, że Białoruś stara się wydostać z geopolitycznej pułapki.

I nie ma to wyłącznie politycznego wymiaru, co również ekonomiczny. Wprawdzie wizja Białorusi jako zapóźnionej, kartoflanej republiki w dużej się zdezaktualizowała, jednak Białoruś w dalszy ciągu jest krajem rozwijającym się, obciążonym sowieckim dziedzictwem, o gospodarce kontrolowanej przez państwo.

Obecnie stan białoruskiej gospodarki określa się jako stagnację. Wciągu ostatniej dekady białoruskie PKB zmniejszyło się o prawie 15 mld dolarów. Sytuację tę pogarszają występujące co rusz konflikty z Rosją, głównie na niwie polityk energetycznej. Moskwa od lat zwiększa nacisk ekonomiczny na Mińsk, szczególnie wykorzystując do tego jako narzędzie ceny ropy oraz gazu. Od 2018 r. zmiana opodatkowania rosyjskiej ropy poważnie odbiła się na jej cenie na rynku białoruskim.

Białoruś będąca eksporterem produktów pochodzących z przetwarzania rosyjskiej ropy, jest uzależniona od importu tego surowca. Przez lata wzrasta znaczenie Białorusi jako kraju tranzytowego, nie tylko rosyjskich, ale dziś także chińskich produktów. Także w tym zakresie Białoruś stara się uzyskać lepszą pozycję. Nie posiada ona własnych portów, lecz poprzez bliską współpracę ekonomiczną z Łotwą i Litwą, stała się ona konkurencyjna dla Rosji i jej nadbałtyckich portów.

Budowane przez lata kontakty i relacje, poza tymi z Moskwą, przyniosły pewne owoce, gdy pod koniec 2019 r. Białorusi nie udało się wynegocjować nowego kontraktu z Rosją na dostawy ropy, Mińsk został wsparty przez USA.

CZY WYBORY SĄ GROŹNE DLA ŁUKASZENKI?

Białoruś nie tylko ewoluowała w zakresie polityki zagranicznej i relacji handlowych, odnotowywano także pozytywne przemiany wewnętrzne. Wszyscy pogodzili się zasadniczo z autokratyzmem samego Łukaszenki i tym, że demokratyczne elementy ustroju są bardzo ograniczone. Nie ma ani wolności słowa, swobodnej działalności obywatelskiej i politycznej, lecz poprzednie lata uchodziły za pewne złagodzenie reżimu. Jak w 2017 r. gdy społeczno-ekonomiczne protesty nie tylko nie spotkały się z bezpośrednimi działaniami władz, prezydent wykazywał duże zrozumienie dla protestujących, wycofując nawet niepopularne decyzje.

Ostatnie tygodnie jednak zmuszają do zakwestionowania myśli o powoli demokratyzującej się, czy też normalizującej, Białorusi. Sposób traktowania rodzącej się liberalnej opozycji oraz towarzysząca temu retoryka zastraszania „wrogów ojczyzny”, prowokacje, oskarżanie aktywistów o bycie na usługach obcych rządów (europejskich lub rosyjskiego), aresztowania, powrót do retoryki oblężonej twierdzy, cofa nas do lat 90. I dowodzi jak niewiele system uległ wewnętrznej przemianie.

Opozycja, pomimo sporej popularności jaką cieszy się w mediach zagranicznych oraz wybranych kręgach białoruskiego społeczeństwa, tych nastawionych i tak od lat wrogo w stosunku do reżimu Łukaszenki, może mieć spore trudności z przełożeniem swej popularności na całe społeczeństwo. Jej aktywiści mówią raczej o kolejnych tygodniach i miesiącach walki z reżimem, na zwycięstwo 9 sierpnia liczą nieliczni. Jeśli przyjrzeć się sprawie z dystansu, to potencjalny wynik na poziomie 10-15 procent mógłby być sporym osiągnięcie w porównaniu z poprzednimi wyborami. Na pewno może być to największy sukces opozycji od czasu tzw. dżinsowej rewolucji, gdyż potem żaden z kontrkandydatów Łukaszenki nie wzbudzał takiego zainteresowania ani entuzjazmu jak pani Tichanowska.

Kilku tysięczne tłumy skandujące opozycyjne hasła, wymachujące zakazanymi barwami narodowymi to wiele. Sami przedstawiciele opozycji nie mają jednak wątpliwości, że wybory te Łukaszenka jeszcze wygra. Liczą bardziej na uformowanie realnej i silnej opozycji po wyborach. Może nawet na to, że odbiegający od realnych nastrojów społecznych wynik przełamie w końcu gniew społeczny. Magia majdanu. Jednak opozycji brak obecnie struktur, mediów, realnego wsparcia na prowincji, wschodzie Białorusi oraz przywództwa.

Swietłana Tichanowska może prezentuje się dobrze i jako kobieta, matka poświęcająca się i walcząca o prawa swojego męża, spełnia funkcję symboliczną, nie jest jednak materiałem na realnego przywódcę politycznego. Jej hasła, które dzieli zresztą ze starszymi ruchami jak Białoruski Front Narodowy, są co najmniej bardzo ogólne. M.in. to przywrócenie porządku konstytucyjnego sprzed 1996 r. Wskazują to na to, że opozycja ma bardziej charakter moralny niż polityczny.

Moralno-symboliczna delegitymizacja obecnego systemu. Idea ponownych narodzin białoruskiej demokracji, z wymazaniem czasów rządów Łukaszenki jako nielegalnych, antynarodowych i antydemokratycznych. Jak jednak wskazują krytycy, gdyby Tichanowska została prezydentem to posiadłaby formalnie tę samą władzę jako ma obecnie Łukaszenka.

Czy kierowałaby się ona zasadą samoograniczenia i „zwijania” władzy prezydenckiej? Może to okazać się szybko bardzo mało realne. Na chwilę obecną Tichanowska przebywa w bańce wspierających ją tłumów, do których może przemawiać prostymi i zrozumiałymi dla wszystkich ogólnikami.

Skoro realne znaczenie opozycji jest mniejsze niż w medialnym przekazie, skąd tak ostra reakcja władz? Czy Mińsk nie potrafi dostrzec też konkretnej szansy jaką jest uformowanie się realnej opozycji? Tak dla polityki wewnętrznej (wentyl bezpieczeństwa, możliwość wykorzystania jej jako elementu w grze z Moskwą) jak i zagranicznej. Czy marsz na Zachód i oddalanie się od Moskwy nie nabierze dla Europy i USA większej autentyczności, gdyby system pozwolił na realną, choć ograniczoną, demokratyzację? Jest kilka niewykluczających się, a nawzajem warunkujących, odpowiedzi na te wątpliwości.

ŁUKASZENKA Z AZJI CENTRALNEJ

Gdy szukać politycznych podobieństw należy pamiętać, że reżim Łukaszenki zachował o wiele bardziej sowiecki charakter niż było to w przypadku Kijowa, nie mówiąc już o pozostałych krajach Europy Środkowo-Wschodniej.

Ludzie żyjący w byłych krajach komunistycznych mają świadomość, że realny socjalizm czym bardziej przesunięty na wschód stawał się tam coraz „realniejszy”. Tak w powszechnym wyobrażeniu, jak komunizm w Rumunii był intensywniejszy niż w Polsce, tak w ZSRR jeszcze bardziej „mięsisty” niż w krajach satelickich, leżących na zachód od niego. Ale swój najrealniejszy ciężar osiągał on dopiero gdzieś na Dalekim Wschodzie (w państwie Kimów lub przewodniczącego Mao).

I choć takie postrzeganie jest zasadniczo słuszne, to tak jak każde uogólnienie posiada luki i wyjątki. Gdy szukać analogi dla Białorusi należy udać się do Azji Centralnej, gdyż Mińsk ma najwięcej cech wspólnych z Taszkentem, Aszchabadem czy Astaną (dziś Nur-Sultanem). Mówiąc obrazowo: Białoruś to typowa postsowiecka satrapia.

System kierowany przez Łukaszenkę dzieli z środkowoazjatyckimi autokracjami także stosunek do opozycji. Stosunek uwarunkowany nie tylko politycznie, co także psychologicznie. Mentalność lidera i jego najbliższego zaplecza, zrodzona i dorastająca w hermetycznej rzeczywistości postsowieckich kategorii, ocenie wiele rzeczy zupełnie inaczej niż zwykło się to czynić na Zachodzie. Ważnym jej elementem jest także stosunek do dawnego protektora.

Oskarżanie przez prezydenta Białorusi Kremla, o to że ten szykuje zamach na niego, a zarzut taki pod adresem Rosji kierowany jest praktycznie rok rocznie, pod różnymi pretekstami, może na pierwszy rzut oka wydawać się paradoksem.

Wykryta, jak donoszą władze Białorusi, grupa rosyjskich najemników w Mińsku, to część wojny hybrydowej, ogłosił sam prezydent, jednocześnie zapewniając, że Rosja i Białoruś pozostaną najbliższymi sojusznikami. Zajęcie przez służby białoruskie Belkazprombanku, powiązanego z Gazpromem, a wedle Mińska mieszającego się w wewnętrzne sprawy Białorusi czy zapowiedziane na 11 sierpnia manewry wojskowe przy granicy z Rosją, to wyraźne stawianie się Kremlowi. Rosja to sojusznik, lecz groźny, wrogi, niebezpieczny, kłamiący nieustannie. To przekaz samego Łukaszenki.

Media światowe również wielokrotnie na przestrzeni lat oskarżały Kreml o planowaną interwencję, tak było podczas protestów w 2017 i w następnych latach za sprawą sporów o cenę gazu. Jak długo Moskwa będzie tolerować Łukaszenkę w Mińsku?

Mając w pamięci, że to ten sam Łukaszenka, który regularnie przeprowadza z Rosją ćwiczenia wojskowe, i to nie tylko słynny Zapad 2017 ale także mniejsze jak ostatnio Tarcza Unii w 2019 r., wspiera ją politycznie, wywiadowczo itp., to nie trudno zagubić się w domysłach, co tu jest grą, a co prawdziwym przekonaniem władcy Białorusi. Aby to zrozumieć, trzeba uświadomić sobie, że stosunki z Rosją są amalgamatem wrogości i przyjaźni, podejrzliwości i „braterstwa”, wielokonstrukcyjnym poczuciem strachu: przed Rosją, przed Zachodem, przed Zachodem, który sprzeda bezbronną Białoruś Rosji, przed gniewem Rosji, za to że nawiązało się zbyt bliskie relacje z Zachodem. Charakteryzuje go typowa dla postsowieckich satrapii paranoja.

W żadnej z tych satrapii nie udało się, pomimo licznych „prób”, zbudować systemu pozorującego demokrację z realną opozycją. Zdarzało się nawet, że to sam system tworzył dla siebie opozycję, często z odprysków reżimu. Każda próba ustanowienia niezależnej opozycji kończy się jej zniszczeniem w takt nacjonalistyczno-patriotycznej fanfar. Większość satrapii ma tym samym układ monopartyjny lub pozorowanej wielopartyjności (patrz Uzbekistan). Łukaszenka nawet „udoskonalił” sowieckie dziedzictwo, pozbywając się partii rządzącej jako takiej. Jego zwolennicy funkcjonują w ramach stowarzyszania.

Dla postsowieckich satrapii nie ma ruchów autentycznych, nie ma zdarzeń niezależnych. Skoro one same rządzą się ustawiając zakulisowo wydarzenia polityczne i społeczne, kreują odczucia i emocje, powołując w razie potrzeby pseudo-byty, to tym samym same nie wierzą, że opozycja może być czymś innym niż tylko narzędziem kogoś, kto stara się system obalić. Tak łatwo zrozumieć, że dla Łukaszenki opozycja jest wyłącznie siłą polityczną powołaną przez kogoś (Waszyngton? Moskwa?), aby odebrać mu władzę i wybrać w jego miejsce marionetkę. Wielu wydaje się, że to tylko retoryka, gdy tak naprawdę to głęboko siedzące przeświadczenie. Łukaszenka musi tylko „odkryć” kto za tym stoi.

TICHANOWSKA I KGB

Na marginesie należy nadmienić, że i w tych wyborach, jak w każdych poprzednich, łatwo znaleźć opinie sugerujące agenturalny charakter liderów obecnej, białoruskiej opozycji. Przeświadczeni o tym dziennikarz i amatorzy kolekcjonują drobne fakty, z których układają jednoznaczny obraz. Tak samo było z Tatianą Karatkewicz.

Nie znaczy to, że są to fakty bez znaczenia, jak np. neutralny stosunek mediów rosyjskich do Tichanowskiej i nierzadko krytyczny do samego Łukaszenki, co ma być dowodem, że cała impreza to sprytnie realizowany plan Kremla. W mediach społecznościowych nie brak głosów orzekających, że kandydatka na prezydenta jest „nadzwyczaj” dobrze wyszkolona pod względem PR. Oskarżenie pod jej adresem formułowane są także przez inne siły opozycyjne jak odłam BFN kierowane przez Zenona Paźniaka.

Żeby tylko odnieść się do podobnych opinii. Może być wiele powodów, poza tym że liderka opozycji jest agentką FSB, dla których media rosyjskie zachowują się tak a nie inaczej w obliczu zbliżających się wyborów na Białorusi. Media te od lat starają się budować markę profesjonalnych i nowoczesnych, pamiętając częste ataki na „Russia Today” za, delikatnie mówiąc, brak obiektywizmu. Kilka lat temu nowe wcielenie tej stacji, RT, straciło w USA status medium, a zostało zaliczone do organizacji lobbystycznych, co wedle Waszyngtonu miało lepiej oddawać spełnianą przez nie funkcję.

Zachowywanie pewnych standardów jest strategią długoplanową. Szczególnie gdy na Kremlu nie dostrzega się znacznego niebezpieczeństwa dla rosyjskich wpływów. Pamiętny jest tu casus Armenii, gdy media rosyjskie były nadzwyczaj wyrozumiałe dla tamtejszej „kolorowej rewolucji”, brak obaw wynikach z faktu, że nowy rząd nie mógł radykalnie zmienić polityki zagranicznej w obliczu niewygasłego konfliktu z Baku i Ankarą.

Obecnie realne zwycięstwo opozycji w Mińsku Moskwie nie grozi, ale gdyby zdarzyło się niespodziewane, sprawy energetyczne (nie tylko ropa, gaz ale także i nowo otwierana elektrownia atomowa) oraz przynależność do euroazjatyckiej unii gospodarczej wiążą Białoruś na tyle mocno ze wschodnim sąsiadem, że przez najbliższe lata Kreml nie musi się niczego obawiać. Zachowanie rosyjskich mediów można też tłumaczyć chęcią wzbudzania w Mińsku wątpliwości, wysyłaniu sygnału, że Kreml nie przyjdzie Łukaszence z pomocą, gdy jego system zacznie się walić.

JAK UPADAŁY REŻIMY?

Obok czynnika psychologicznego wzrost nowej, liberalnej opozycji może budzić czysto polityczne obawy. Oparte na mocniejszych przesłankach, które nie mniej niż lęk Łukaszenki przed szykowanym przez obce służy zamachem, każe tłumaczyć jego ostrą reakcję. I tu także trzeba spojrzeć na zagadnienie szerzej. Komunizm jako system antywolnościowy a jednocześnie „internacjonalistyczny” od zawsze pozostawał w opozycji do dwóch ideologii: liberalnej i narodowej (obu z konserwatywną mutacją). Stąd też opozycja antykomunistyczna przybierała liberalny, prozachodni lub niepodległościowo-narodowy charakter.

Najkrócej to ujmując: walcząc z nimi osobno komunizm potrafił zawsze jakoś przetrwać, ulegając także odpowiednim metamorfozom, lecz złączenie się tych dwóch nurtów rodziło siłę zdolną go zniszczyć. Wschodni satrapowie szybko pojęli, że przetrwanie upadku sowieckiego imperium zapewnić im może tylko przyjęcie barw narodowych, często konserwatywnych i tradycjonalistycznych, nawet o antykomunistycznym zabarwieniu (np. Supermurat Nijazow). W ten sposób utrudniali oni a potem eliminowali powstanie autentycznej, nacjonalistycznej opozycji. I tak z fotela sowieckich kacyków przesiadali się na fotel ojców narodu. Drugi, liberalny nurt łatwiej im było zatrzymać, teraz z pozycji nacjonalistycznej.

Na Białorusi historia była podobna choć miała swoje lokalne niuanse. Łukaszenka nigdy nie przyjął białorusińskiego (posługującego się językiem białoruskim) nacjonalizmu, lecz stał się opiekunem ukształtowanego w czasach BSRR swoistego nacjonalizmu sowieckiego, który kontynuowała rosyjskojęzyczna większość. Wydawało się, że w tej formie nacjonalizm ten uległ zakonserwowaniu i zawsze będzie wspierał elementu postsowieckie w nowej rzeczywistości.

Jednak reżim nie przewidział, że i w jego obrębie nastąpi znaczna ewolucja. Przez 30 lat niepodległej, jakby nie było, Białorusi, zrodził się nowy nacjonalizm, którego wyznawcy wprawdzie na co dzień posługują się językiem rosyjskim, zaczęli jednak wykazywać przywiązane do swojego kraju, jako osobnego i suwerennego. Szczególnie w stosunku do Rosji, pomimo wspólnoty językowej.

Nie jest to zresztą niczym niezwykłym, można przywołać tu przykłady Austrii i Niemiec, Irlandii i Wielkiej Brytanii, gdzie w dwóch krajach mówi się zasadniczo tym samym językiem, ale odrębność polityczna i kulturowa wytworzyła osobne poczucie narodowe. I ostatnie lata to aktywizacja tego nowego, białoruskiego nacjonalizmu, któremu specyficzny Łukaszenkowsko-sowiecki patriotyzm zaczyna mocno wadzić.

Nowa fala opozycji, wyrosła na wiecach Swietłany Tichanowksiej, może w niedalekiej przyszłości pozbierać wszystkie, dotychczas osobne elementy opozycyjnej układanki, stworzyć formę, poprzez którą będą się wyrażać czasem nawet sprzeczne postawy: liberalna, bo skupiona na prawach jednostki, prozachodnia, ukierunkowana na współpracę z Europą, lecz także narodowa i konserwatywna (casus pro-Zachodnia prawicy w Gruzji). Jeśli w Mińsku ośrodki analityczne działają sprawnie łatwo mogą to dostrzec. A jak pokazują liczne przykłady z postsowieckich krajów, nawet początkowo niewielka, lecz zwarta i ideologiczna opozycja, w sprzyjającym momencie, może całkowicie zakwestionować dotychczasowy system polityczny, nie ważne jak mocno osadzony w strukturach administracyjnych, społecznych i ekonomicznych. A lepiej zapobiegać niż leczyć.

ŁUKASZENKA: OSTATNIA OSTOJA NIEPODLEGŁOŚCI?

Czy więc marsz na Zachód zakończy się tak nagle, ostrym cięciem, gdy rozprawiający się z opozycją teraz, a szczególnie po wyborach, reżim, znowu stanie się „ostatnią dyktaturą Europy”? Łukaszenka zwyczajnie wybiera priorytety, groźba utraty władzy jest ważniejsza niż geopolityczna rozgrywka. Czy w serii tak sprzecznych decyzji da się wyróżnić te, które odpowiadają autentycznym intencjom reżimu, a które są wyłącznie zabezpieczeniem tyłów? W obiegowej opinii jest Aleksandr Łukaszenka ostoją suwerenności Białorusi, gwarantem jej niepodległości, bo jeśli nie on to „wkroczą Rosjanie”.

Łukaszenka jest silnie przekonany o tym, że Białoruś jest dla Rosji ważna, cenna i istotna jako sojusznik i część geopolitycznej układanki. Nie więc niepodległość Białorusi jest dla niego priorytetem. Łukaszenka realnie myślał w latach 90. o możliwości choćby częściowej odbudowy ZSRR, dla niego, tak jak dla Putina, upadek sojuszu był wielką katastrofą. Jednakże Białoruś to jedyne aktywa jakie posiada w świecie polityki. To ile może zyskać w relacjach z Rosją, zależy od tego ile Mińsk będzie znaczyć w polityce międzynarodowej. Tak więc budowana przez lata pozycja Białorusi na forum Europy, jak też wykazywanie pewnej samodzielności w zakresie polityki zagranicznej i energetycznej, to bardziej udowadnianie Kremlowi jak ważna jest Białoruś i że Łukaszenka jej tanio nie sprzeda.

Przemysław Łazarz Grajczyński, Jagiellonia.org