W przeprowadzonym w sobotę 23 października, powszechnym (ogólnopartyjnym) głosowaniu przewodniczącym największej polskiej partii opozycyjnej został Donald Tusk, zdobywając 97, 4% głosów. Kontrkandydata nie było.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Publicysta

Czego by nie sądzić o byłym przewodniczącym Rady Europejskiej – a zarzucić można mu naprawdę wiele, łącznie z katastrofą przed- i po- smoleńską – warto zdać sobie sprawę, że w przeciwieństwie do poprzednich szefów Platformy, tj. do Borysa Budki, a wcześniej Grzegorza Schetyny (o Ewie Kopacz nie ma co wspominać) jest to zawodnik wagi ciężkiej.

Po pierwsze: historia. Tusk funkcjonuje w polskiej polityce przynajmniej od roku 1991, kiedy to szefowany przez niego Kongres Liberalno-Demokratyczny wprowadził do parlamentu kilkudziesięciu posłów. Od tego czasu był v-ce marszałkiem Senatu, następnie v-ce marszałkiem Sejmu, by w końcu zostać najdłużej urzędującym premierem III RP.

Zwieńczeniem jego błyskotliwej kariery politycznej – pomijam tu kwestie związane z brudnymi metodami walki i zagranicznym protektoratem – było stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, które piastował w latach 2014-2019. Na stanowisku tym nie odniósł żadnych wymiernych sukcesów, ale… w annałach pozostanie.

Latem bieżącego roku postanowił wrócić do krajowej polityki. Niczym słoń roztrącił wszystkich konkurentów, przede wszystkim prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego – działacza mogącego wydawać się poważnym graczem… no właśnie, dopóki nie pojawił się Tusk ze swym krasomówstwem, europejskimi „sukcesami” na koncie i nimbem zbawcy.

Czy Tusk potrafi jeszcze uwieść Polaków na tyle, by poprowadzić partię do zwycięstwa w wyborach parlamentarnych? Wątpię. Widać jednak, że we własnych szeregach postrzegany jest jako lider bezalternatywny. Pozostaje pytanie, czy uda mu się utrzymać elektorat w stanie wrzenia do roku 2023 i czy następnie podoła trudom kampanii. (?)

Dominik Szczęsny-Kostanecki