W paryskiej „Kulturze” Jerzego Giedroycia ukazał się w 1967 roku artykuł, w którym napisano o „mieszkańcach Sławuty, którzy rozprawili się z krwiopijcą Sanguszką”. Jednak autor tych słów, jeżeli one faktycznie ujrzały światło dzienne, mówiąc oględnie, mijał się z prawdą.

Rzeczywisty przebieg wydarzeń sprzed prawie stu lat znamy ze wspomnień sławutczanina Bronisława Nietykszy. Wynika z nich niezbicie, że mordu 85-letniego księcia Romana Damiana Sanguszki i grabieży jego majątku nie dokonała ani miejscowa ludność ukraińska, ani tym bardziej polska, ale była to sprawka kwaterującego w Sławucie pułku piechoty rosyjskiej wycofanego z frontu. Była jesień 1917 roku, ciepły słoneczny dzień.

Kilkunastoletni Bronisław Nietyksza z grupką kolegów jak zwykle uczestniczył w korepetycjach z języka francuskiego u pani Kirchnerowej, żony urzędnika Zarządu Dóbr sanguszkowskich, w jej domu przy ul. Annopolskiej. Nagle rozległy się strzały karabinowe i krzyki. Lekcja została przerwana, wszyscy wyszli na ganek, zobaczyć, co się dzieje. „Zobaczyliśmy pędzącą galopem od strony lasu parę jeźdźców. Za nią z wylotu lasu biegło kilku żołnierzy i, wrzeszcząc, strzelali.

Z domów położonych po obydwóch stronach ulicy wyskakiwali żołnierze. Dołączali do grupy biegnącej z lasu, która goniła uciekającą parę jeźdźców. Strzałów było coraz mniej, wkrótce umilkły w ogóle. Para jeźdźców uciekała w stronę głównej bramy, prowadzącej do zabudowań pałacowych znajdujących się w głębi parku. Żołnierze nadal wybiegali z domów i, podnosząc coraz większy i głośniejszy wrzask, biegli w kierunku centrum miasta, nawołując się nawzajem i wykrzykując przekleństwa pod adresem uciekającej pary, która zdążyła się schronić w zabudowaniach pałacowych”.

Pani Kirchnerowa, przeczuwając najgorsze, kazała Bronisławowi biec do pałacu i Zarządu Dóbr, by powiadomić o zagrożeniu. Ten w oka mgnieniu dotarł do rezydencji, gdzie już wiedziano, co się dzieje. Natychmiast zamknięto wszystkie furtki i bramę główną prowadzącą do pałacu. Bronisław uprzedził także pracowników Zarządu Dóbr, że gotuje się napaść zbuntowanych rosyjskich żołnierzy na posiadłość.

Tymczasem od ulicy Annopolskiej okalającej pałacowy park od zachodu biegli grupkami uzbrojeni w karabiny żołnierze i, strzelając w stronę pałacu, próbowali dotrzeć do furtki i głównej bramy, by wedrzeć się do środka. Ale furtka i brama były już zaryglowane. Jedyną możliwością wdarcia się na teren parku i zabudowań pałacowych było sforsowanie 3-metrowego ogrodzenia, składającego się z wysokiej na metr podmurówki oraz żelaznych, grubych, ostro zakończonych prętów.

Jednak zważywszy wielkość parku i długość ogrodzenia wynoszącą w obwodzie około 3 kilometrów, trudno było przypuszczać, że nieliczna obrona składająca się z zaledwie 50 kozaków stawi czoła 600 żołnierzom. Bronisław położył się po zewnętrznej stronie muru, tuż przy furtce prowadzącej z parku do mostku w wyniku czego znalazł się między walczącymi stronami. Kule gwizdały mu nad głową. Strzelanina trwała do zmierzchu.

W tym czasie znacznej części żołnierzy udało się wedrzeć na teren parku i zaatakować pałac. Widząc taki obrót sprawy stary książę Sanguszko wyszedł na balkon, by porozmawiać. Ale buntownicy wyważyli już furtkę i otoczyli główną bramę. Znalazłszy się obok pałacu, próbowali siłą wtargnąć do środka. Książe nie uciekał, choć mógł skorzystać z przejścia podziemnego prowadzącego do kościoła leżącego tuż poza obrębem parku.

Liczył, że jako sędziwemu starcowi nie grozi mu niebezpieczeństwo, że może wykupi się w jakiś sposób, że ocali siebie oraz majątek. Nie zdawał sobie sprawy z grozy sytuacji i chciwości zbuntowanej rosyjskiej bandy. Żołnierze wywlekli starego księcia z pałacu, poprowadzili przez furtkę, koło której leżał Bronisław, na mostek, postawili pod murem i bestialsko zamordowali. Zaczęła się grabież.

Rozwydrzeni żołdacy przystąpili do plądrowania pałacu, rabowania cennych zbiorów sztuki i innych dóbr, niszczenia tego, czego nie zdołali udźwignąć. Następnie podpalili pałac i zaczęli grabić oficyny. „Pałac płonął, rozrzucając dookoła snopy iskier, wspaniałe rumaki urywały się ze stajni, pędząc uliczkami przed siebie z rozdętymi chrapami, byle jak najdalej od ognia. Żołnierze, nie mając już do kogo strzelać, strzelali do pędzących koni i na wiwat, na znak zwycięstwa nad osiemdziesięciopięcioletnim starcem”.

Z pałacu „wynoszono pełne kosze różnych skarbów, obrazy, srebra, porcelanę, meble. Sprzedawano to przy świetle łuny za grosze lub za wódkę Żydom, którzy zbiegli się tu z całego rynku, gdy tylko ustała strzelanina. Grabież i handel trwały całą noc. Nikt z mieszkańców Sławuty nie kładł się spać. […] Po trzech dniach odbył się uroczysty pogrzeb Sanguszki. Kozacy, którzy jeszcze nie włączyli się do fali rewolucji, skauci, uczniowie polskiego gimnazjum i sanguszkowskiej szkoły handlowej oraz cała ludność polska Sławuty, utworzyli szpaler z miejsca, gdzie znajdowały się zwłoki zamordowanego, do kościoła, w którym po uroczystym nabożeństwie złożono w podziemiach trumnę z ciałem księcia”.

Co było przyczyną pogromu? Jak się później okazało, powodem zajścia było zwrócenie uwagi przez dwóch mieszkańców pałacu, krewnych księcia, którzy odbywali konną przejażdżkę, by żołnierze nie kradli drzewa z lasu Sanguszków. Rosjan rozsierdziła forma, w jakiej zwrócił się do nich jeden z jeźdźców, który bez pardonu zamierzył się szpicrutą na żołnierza. Na co pozostali, którzy także ścinali drzewo, podnieśli krzyk i rzucili się z siekierami i piłami na mężczyzn, nawołując towarzyszy do pogoni.

Historie bestialstw dokonywanych przez późniejszych bolszewików i komunistów do dziś opowiadają potomkowie Polaków z Podola, Wołynia, a nawet z terenów Naddnieprza. Wirus bolszewizmu zabił nie tylko księcia Romana Sanguszkę, którego zwłoki do dziś nie doczekały się godnego pochówku po wyrzuceniu trumien z kościoła św. Doroty w Sławucie. Podobny los spotkał Grocholskich, Russanowskich, Radziwiłłów i innych…

Jerzy Wójcicki na podstawie wspomnień Bronisława Nietykszy, 14.01.16 r/Słowo Polskie