Na łamach tygodnika Sieci ukazał się artykuł Jana Marii Rokity przedstawiający, zdaniem autora, dominanty polskiego życia politycznego w roku 2018. W jednym miejscu pada hasło: Kijów.

Żeby uniknąć nieporozumień, pozwolę sobie przytoczyć cały fragment dotyczący prognozy rozwoju stosunków między naszymi krajami:

W 2018 r. powinno nastąpić pewne polsko-ukraińskie uspokojenie, po burzliwym roku 2017, w którym wybuchł „kryzys pomnikowy”. Uspokojeniu sprzyjać będzie także odejście z urzędu ministra Waszczykowskiego, który jako pierwszy szef polskiego MSZ posłużył się groźbą zablokowania przez Polskę wejścia Ukrainy do Unii i NATO. Nic dziwnego, że Waszczykowski jest na Ukrainie znienawidzony, a jego dymisja choć na chwilę osłabi w Kijowie rozdmuchane na nowo „polskie kompleksy”. Do zażegnania „kryzysu pomnikowego” i wynikłej stąd blokady polskich ekshumacji na Kresach przyczynią się dwaj prezydenci – Duda i Poroszenko – którzy po obu stronach pozostają najmocniejszymi figurami zainteresowanymi osłabieniem poziomu napięcia.

Ale relacje polsko-ukraińskie nie wrócą już do „złotego okresu” z czasów pomarańczowej rewolucji oraz prezydentów Kaczyńskiego i Juszczenki. Rozbudzone zostały na nowo uśpiona przez lata wzajemna nieufność i negatywne stereotypy „banderowców” po jednej, a „polskich panów” po drugiej stronie. Dużo zła wyrządziły przekłamania historyczne słynnego filmu Smarzowskiego, pogróżki Waszczykowskiego, historyczne obsesje szefa kijowskiego IPN Wiatrowycza i zyskująca przez to wiatr w żagle aktywność nacjonalistów po obu stronach, polegająca najczęściej na prowokacyjnym niszczeniu grobów i pomników.

Dla politycznych interesów Ukrainy Polska ma bardzo nikłe znaczenie (wbrew temu, co myślą i mówią ministrowie z PiS), a w 2018 r. przyspieszony zostanie zły dla polskich interesów proces wiązania się Kijowa z Berlinem na wszystkich możliwych polach. Wkrótce Ukraina będzie stanowić polityczny wagonik (całkiem sporych rozmiarów) w berlińskim pociągu. A jedynym pozytywnym czynnikiem zbliżającym (przynajmniej na razie) nasze narody będzie liczna emigracja zarobkowa Ukraińców do Polski. Ale i ona, wcześniej czy później, napotka te same kłopoty, na jakie po latach życzliwości i pochwał napotkała w końcu polska emigracja zarobkowa na Wyspach Brytyjskich.

Tekst, jakkolwiek ciekawy, wydaje się potrzebować kilku uzupełnień. Można podzielić je według różnych modnych taksonomii (na przykład na oddziaływanie czynników bilateralnych i multilateralnych), ja jednak postaram się zachować felietonową fakturę tekstu Rokity, żeby nie tworzyć nadmiernego wrażenia asymetrii. Innymi słowy akceptuję wybór broni, dokonany przez adwersarza.

Słabość opcji niemieckiej

Przyjmijmy roboczo założenie, że większość polityków i społeczeństwa ukraińskiego nie myśli kategoriami historycznymi tak silnie, jak Polacy. Wszyscy jednak słyszeli tam o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, która wciąż wyłania się na Ukrainie z wielu zakątków. Aliści odrzucenie imperialnej narracji rosyjskiej wraz z nastaniem Majdanu nie spowodowało masowej fascynacji Hitlerem. Pozostało raczej – tak wynika z rozmów, jakie udało mi się na ten temat przeprowadzić nad Dnieprem – poczucie, że Niemcy w czasie II wojny światowej traktowali Ukrainę najzupełniej przedmiotowo, czego symbolem jest aresztowanie premiera Stećki, czy przetrzymywanie Bandery w Sachsenhausen.

Mamy zatem względnie świeżą niechęć historyczną. Ważniejszy jest jednak argument innego typu. Ukraińcy, mimo postępującą modernizację, pozostali obyczajowo i kulturowo względnie konserwatywni. Nie pałają pozytywnymi uczuciami do muzułmanów, którzy kojarzą im się z Turkami, przyjeżdżającymi do Kijowa na luksusowe prostytutki. Im więcej wyznawców Proroka zaleje Niemcy (niczym Moskale Redutę Ordona!), tym niechęć do tego typu eksperymentów na Ukrainie będzie rosła. A że ani my, ani nasi sąsiedzi swego położenia zmienić nie możemy – będziemy na nowo ciążyć ku sobie w ramach odmowy uczestnictwa w zachodnioeuropejskiej inżynierii społecznej.

Marks to nie wszystko

Z mojego dostojnego adwersarza Rokity wylazł stary platformerski liberał, będący odwrotnością jeszcze starszego marksisty (z przekonania). Jak trafnie zauważył mój przyjaciel – spór między tymi postaciami redukuje się do tego, kto powinien mieć pieniądze. Fabrykant? A może robotnik? Można ten spór podsumować jeszcze inaczej, co czyniło wielu: „na pytanie, czy marksizm, czy kapitalizm, odpowiadam: Polska!” Zmierzam do tego, że Jan Maria Rokita, nigdzie tego nie wyrażając, zakłada, że człowieka da się zredukować do wyboru wyższej pensji. Hola! Za Janukowycza za gaz płacono mniej, niż teraz. I co? Ano, są inne kategorie określające naszą świadomość.

Gdyby człowiek rzeczywiście był opisywalną w kategoriach ekonomicznych, czyli de facto w kategoriach biologicznych, świnią, co postuluje Janusz Korwin-Mikke (nie dziwota, że nigdzie biedaczyna nie może zaistnieć), faktycznie Niemcy byliby dla Ukraińców opcją naturalną. Ale nie jest. Więzi kulturowe, podobny sposób przeżywania rzeczywistości, pokrewieństwo językowe, kawał wspólnej historii, rycerski rys naszych kultur – u nas sarmacki, u naszych przyjaciół – kozacki, wszystko to sprawia, że te więzy, nawet jeśli ulegają rozluźnieniu, leżąc swobodnie niby liny na podłodze, z wielką siłą przypominają o sobie, gdy próbuje się nas bezceremonialnie rozdzielić.

Konkluzja

To prawda, że język niemiecki stał się ostatnio popularny w szkołach ukraińskich, jak gdyby szykował się jakiś duży geszeft. To jednak nieprawda. Tu akurat decyduje chłonność rynku – Polska wkrótce nie będzie mogła przyjąć nowych gości, w Niemczech wciąż jest to możliwe. Można tam zresztą, mówiąc Korwinem, zarobić więcej.

Bynajmniej nie kłóci się to z tym, co uprzednio powiedziałem. Chwilowy pobyt nad Szprewą, Łabą, czy Renem szybko spowoduje odrzucenie nie potrafiącej dojść do ładu z podstawowymi dziedzinami ludzkiego życia pseudo-cywilizacji post-chrześcijaństwa. Wygra na tym projekt restytucji Rzeczpospolitej.

Dominik Szczęsny-Kostanecki

Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach portalu Kresy24.pl