W ostatnich dniach w polskiej prasie pojawił się temat Inicjatywy Trójmorza. Wielu czytelników mogło dopiero teraz dowiedzieć się o całej Inicjatywie, która została powołana do życia przeszło rok temu za sprawą Polski i Chorwacji.

Obecne zainteresowanie i cała kontrowersja wokół Inicjatywy pojawiła się za sprawą wywiadu udzielonego przez anonimowego czeskiego dyplomatę Gazecie Wyborczej (artykuł ukazał się 19 czerwca).

Czeski dyplomata miał określać inicjatywę jako realizację planów mocarstwowych, wziętych jeszcze z okresu dwudziestolecia międzywojennego. „Projekt 20-wieczny”. Czyli kolejne wcielenie federacyjnych marzeń Józefa Piłsudskiego. Czesi, pomimo że dotychczas w projekcie uczestniczyli, muszą się do niego zdystansować, jako że projekt ten ma wymiar antyzachodni.

Powrót Międzymorza?

Trudno nie określić tego stanowiska jako całkowitego nieporozumienia. Przy tym stanowisko czeskiego dyplomaty jest dość charakterystyczne, przywoływanie w kontekście Trójmorza dawnych planów Naczelnika jest nagminne.

Piłsudczykowska idea Międzymorza rozpościerała się na linii wschód-zachód i jego ważnym, o ile nie najważniejszym, czynnikiem była Ukraina. Ukraina co warto podkreślić, która jako kraj spoza Unii Europejskiej, nie bierze udziału w obecnej Inicjatywie.
Plany Międzymorza formułowane były w zupełnie innych warunkach geopolitycznych, a ich naczelnym założeniem było przekonanie o równym i symetrycznym zagrożeniu ze strony Moskwy i Berlina. Natomiast obecna Inicjatywa ma wyraźnie na celu integrację na linii północ-południe. I to przede wszystkim w zakresie gospodarki i energetyki. Tym samym Trójmorze nie jest kontynuacją, nową wersją Międzymorza, co nawet częściowym zerwaniem z nim. Skąd więc to czeskie zdystansowanie się i to w tym momencie?

Więcej można wyinterpretować po wypowiedzi szefa czeskiego MSW, Lubomira Zoaraleka. Oficjalnie problemem ma być „antyzachodnia” retoryka Warszawy i to że inicjatywa ma być skierowana przeciw Francji i Niemcom (co potwierdza stanowisko czeskiego dyplomaty, z którym rozmawiali dziennikarze Wyborczej). Sprawa jednak wygląda trochę inaczej.

Praga ma ambicje odgrywania roli pomostu między Zachodem a Trójmorzem (co także stwierdza Wyborcza). Jednak taka rola uprzywilejowywałaby Czechy w ramach całego projektu, dając im możliwość każdorazowego dystansowania się od działań Inicjatywy. Nikt jednak, z krajów tworzących Inicjatywę, nie ma zamiaru zgodzić się na tę specjalną pozycję Pragi. Bo niby dlaczego mają ją posiadać właśnie Czesi?

Nie jest to więc bunt, bo Czesi zdawali sobie sprawę od początku z charakteru Inicjatywy, tylko polityczny foch. Z którego notabene Czesi już zdają się wycofywać. W tym samym dniu, gdy ukazał się rzeczony artykuł w Gazecie Wyborczej, Rzeczpospolita przywołała wypowiedź zastępcy czeskiego ambasadora w Polsce, pana Michała Rusavego, o tym że Czechy dalej będą uczestniczyć w Inicjatywie, w tym, w lipcowym szczycie w Warszawie.

Czeskie problemy wewnętrzne

Dwa sprzeczne komunikaty tego samego dnia? Przyczyn tego można poszukać w problemach wewnętrznych, jakie w ostatnich miesięcy wstrząsają tamtejszą sceną polityczną.

W październiku czekają Czechów wybory parlamentarne (po nich prezydenckie), w których prawdopodobnie zmierzą się dotychczasowi koalicjanci: partia ANO, o profilu prounijnym i liberalnym, kierowana przez byłego ministra finansów i lokalnego oligarchę, Andrzeja Babiš’a oraz czescy socjaldemokraci.

Jednym z ważnych tematów jest stosunek do Unii i „Zachodu”. Socjaldemokratyczny prezydent Zeman był ostatnio mocno atakowany, szczególnie podczas majowych antyrządowych protestów, za swoją, jak uważają protestujący, antyeuropejską politykę (przybliżającą Czechy do Węgier i Polski).

Wprawdzie sam Babiš również nie cieszył się sympatią protestujących. To właśnie jego obecność w rządzie była ich oficjalnym powodem. Także za ich sprawą musiał pożegnać się ze stanowiskiem w rządzie. Pomimo jednak całej sprawy to jego partia, wedle sondaży z czerwca, ma szansę wygrać zbliżające się wybory. A Babiš może być przyszłym premierem.

W tej sytuacji ani prezydent Zeman ani premier Sobotka (z Partii Socjaldemokratycznej) nie mogą sobie pozwolić na stratę głosów liberalnie nastawionych Czechów, dla których inicjatywa Trójmorza ma charakter, jak się okazuje, antyzachodni.

Pytanie o naturę Trójmorza

To tyle gdy chodzi o czeskie wątpliwości. Przed nami szczyt inicjatywy, którzy rozpocznie się 6 lipca w Warszawie, dopiero wtedy okaże się na ile inicjatywa nabierze realnego kształtu i jaki konkretnie przybierze charakter.
Czy będzie ona rodzajem deklaracji politycznej skierowanej na Zachód – na co wskazywał prezydent Duda podczas ostatniej wizyty, 12-14 czerwca, w Chorwacji?

Nawet jeśli tak, to jej twórcy podkreślają nie tyle konkurencyjność względem Unii Europejskiej, lecz przeciwnie: to że stanowi ona dopełnienie, wzmocnienie integracji na obszarze Europy Środkowo-Wschodniej. Czy tak jest do końca?
Określanie inicjatywy jako antyniemieckiej, z czym można spotkać się w polskiej prasie, wydaje mi się, jest również błędne. Nawet jeśli intencje nadania właśnie takiego kierunku Trójmorzu miałaby, ewentualnie, Warszawa, to przecież w antyniemieckiej koalicji nie będą uczestniczyć np. Austriacy.

Nie mówiąc o tym, że cała Inicjatywa nie jest „polskim imperializmem”. Nie jest ona wyłącznie, i nawet przede wszystkim, projektem polskim, lecz polsko-chorwackim, do którego dołączyły się inne kraje. Dziś łącznie 12, w tym nadbałtyckie, nadadriatyckie czy Rumunia. I jak widać to w przypadku Czech, nie da się jej rozwijać wyłącznie na bazie narodowego egoizmu.

Z perspektywy Polski Trójmorze jest w pierwszym rzędzie poszerzeniem Grupy Wyszehradzkiej o nowe kraje, na której to Grupie zresztą od początku 2016 r. skupia się polityka zagraniczna Warszawy.
Trójmorze ma szczególnie promować współpracę na linii północ-południe, w kwestii budowy nowej infrastruktury, której brak utrudnia wymianę gospodarczą. Szukając analogii dla Trójmorza należy raczej wskazać na Skandynawów, którzy posiadają kilka lokalnych inicjatyw integrujących (np. realizowany wraz z Brytyjczykami Northen Future Forum).

Trójmorze a Europa wielu prędkości

Nie oznacza to jednak, że Inicjatywa nie ma charakteru reaktywnego. Częściowo to sygnał wysłany na Zachówd; odpowiedź na plany powołania Unii wielu prędkości, ogłoszonych w marcu br. podczas spotkania krajów tzw. wielkiej czwórki (Hiszpania, Francja, Niemcy i Włochy).

Inicjatywa ma więc być dowodem, że „Nowa Unia” nie tylko nie pozostanie bierna, ale że jest w stanie powołać własne struktury i projekty. Jest to raczej wyjście naprzeciw polityce Paryża i Berlina niż oczekiwania na to co będzie. Dowód, że Europa Środkowo-Wschodnia ma coś konkretnego do powiedzenia w sprawie przyszłości Unii. Coś innego niż proponują Niemcy i Francuzi.

Minister Szczerski, podczas wspomnianej wizyty prezydent Dudy w Chorwacji, ponownie przypomniał stanowisko polskich władz mówiące, że Polska nie godzi się na podział Unii jaki promuje (odnowiony) tandem Paryż-Berlin.
Zarazem podkreśla się, że Trójmorze istnieje w ramach Unii i że jest to jego celem. Prounijna narracja całej Inicjatywy, która ukazywana jest tym samym jako dążenie do ratowania idei unijnej, paradoksalnie przeciwstawia całą Inicjatywę planom francusko-niemieckim. W tej odwróconej perspektywie to Berlin i Paryż zaprzepaszczają idei jaką dotychczas kierowała się Unia.

Tym samym powraca pytanie czy Trójmorze nie ma jednak, siłą rzeczy, charakteru antyzachodniego? Tak, o ile jednak sprzeciw względem Berlina i Paryża wyczerpuje znamiona wrogości względem Zachodu. Unia, aby przetrwała w swoim zasadniczym, istotnym kształcie, musi być wspierana przez wszystkie tworzące ją kraje. Trójmorze jako wewnętrzna unijna inicjatywa ma bronić Unii jako związku równych krajów i w tej perspektywie to Niemczy i Francja (szczególnie po deklaracjach prezydenta Macrona) rozbijają Unię. Taki jest przekaz.

Należy odróżniać sam charakter inicjatywy od interpretacji jakie się jej nadaje. Trójmorze jest na pewno wyzwaniem dla Paryża i Berlina, lecz nie jest konkurencją dla Unii, co podkreślał wielokrotnie minister Szczerski.

Trump w Warszawie

Specyficznego charakteru całej Inicjatywie nadaje wizyta prezydenta Trumpa planowana także na 6 lipca, który ma w Warszawie spotkać się z szefami państw tworzącymi Trójmorze. Co ponownie przywołuje pytanie o jej polityczny wymiar. Także ten fakt, z racji napięć na linii Waszyngton-Bruksela, może być odczytywany jako dowód na „antyzachodniość” całej inicjatywy.

Nadawanie Trójmorzu znacznie politycznego jest jednak przedwczesne, nawet jeśli wizyta Trumpa będzie okazją do poruszania tematów związanych z bezpieczeństwem, tematów par excellence politycznych.

Trójmorze to bardziej wzmocnienie integracji oraz umocnienie głosów krajów Europy Środkowej i Wschodniej w obliczu planów Paryża i Berlina. Nie stanowi ani alternatywy ani też realnej przeciwwagi. Nie oznacza to jednak, że nie niesie ze sobą pewnej istotnej zmiany.

Decentralizacja integracji

Wsparcie przez polski rząd Inicjatywy Trójmorza podważa również obiegową opinię postrzegającą Warszawę jako przeciwną integracji. Błąd polega na tym, że dziś nie mamy do czynienia z alternatywą: integracja lub brak integracji, tylko z dwiema różnymi koncepcjami tej integracji.

Pierwsza promowana przez Paryż i Berlin to integracja centralno-sterowana, która ma być ustalana wspólnie przez wszystkie kraje Unii, a następnie jednolicie realizowana. Co najwyżej poszczególne kraje realizować ją będą szybciej lub wolniej, stąd koncept mówiący o wielu przędnościach.

Jak objaśniał to przewodniczący Juncker: kraje mogą, zgodnie ze swoją wolą, integrować się szybciej lub wolniej. Np. Francja sprintem, a Polska truchtem. Zgodnie ze swoimi potrzebami i interesami, lecz projekt integracji jest ten sam dla wszystkich.
Druga idea, której realizacją jest Trójmorze, jak też inicjatywy skandynawskie, to integracja zdecentralizowana, gdzie w ramach wspólnego projektu integracji unijnej, projektu-matki, istnieje wiele lokalnych inicjatyw, tworzących wiele obiegów integracyjnych.
Na marginesie należy zauważyć, że koncepcja Europy wielu prędkości, to znaczy: wyłonienia się europejskiego rdzenia oraz europejskiego zaścianka, jest równie szkodliwy dla Polski, jak i dla Szwecji czy Finlandii.

Zgodnie z tym spojrzeniem poszczególne państwa integrują się w obrębie wybranych przez siebie, czasem licznych, projektów i programów. Intensywność i stopień integracji nie są warunkowane „szybkością”, lecz ich jakościowym skutkiem.

Jagiellonia.org / Łazarz Grajczyński