„Wśród ukraińskich mediów głównego nurtu zapanowała ostatnio epidemia pisania o „polskim majdanie”. Łatwowierni ukraińscy czytelnicy i widzowie biorą niestety różne fragmentaryczne informacje za prawdę ostateczną. Tymczasem prawda wydaje się nie mieć wiele wspólnego z obrazem, jaki przedstawiony jest w prasie liberalnej.

W rzeczywistości ukraiński Majdan (2013-14) wywołany był dwoma ważnymi czynnikami. Pierwszym z nich była całkowita utrata zaufania do reżimu Janukowycza wśród ukraińskiego społeczeństwa. Drugim zaś, sprzedanie przez Janukowycza i Azarowa interesów narodowych Ukrainy Moskwie. A teraz popatrzmy na współczesną Polskę. Ocena zaufania do urzędującej premier Beaty Szydło na początku grudnia kształtowała się na poziomie 45%. Zaufanie do prezydenta, Andrzej Dudy, wynosi jeszcze więcej, bo aż 53%. Partia rządząca PiS cieszy się natomiast poparciem w granicach 35% — czyli więcej niż skumulowana ocena dwóch głównych partii opozycyjnych: „Platformy Obywatelskiej” (18%) i „Nowoczsnej” (9%). Prezydent Ukrainy, ukraiński rząd i parlament — z ich współczynnikiem zaufania na poziomie błędu statystycznego — mają zatem czego zazdrościć. Przyczyniają się do tego udane posunięcia rządu, jak choćby rezygnacja ze wprowadzonego przez poprzedni rząd podniesienia wieku emerytalnego, wdrożenie programu pomocy finansowej dla dzieci „500+”, obniżenie podatków i tak dalej. Ponadto polski rząd konsekwentnie realizuje interesy narodowe — wbrew zakusom Moskwy i Brukseli.

Dalszy, ciągły sukces obecnej polityki społeczno-gospodarczej rządu stoi jednak pod pewnym znakiem zapytania, co daje w dużej mierze nadzieję na zemstę polityczną opozycji. Ponadto chodzi im też o stopniowe obniżenie owych wskaźników zaufania do partii rządzącej. W tym właśnie kontekście należy rozpatrywać i postrzegać kolejną falę deziformacji medialnej o rzekomym „polskim majdanie”.

Formalnym powodem obecnego zaostrzenia sytuacji politycznej w Polsce stał się zaproponowany przez Marszałka Sejmu, Marka Kuchcińskiego, projekt ograniczenia działalności dziennikarzy w obrębie parlamentu. Dotąd przepustki dla dziennikarzy do siedziby parlamentu wydawane były masowo, a aktywność dziennikarzy w parlamencie nie była niczym regulowana. Rolę „centrum prasowego” pełniło kilka krzeseł i stołów w holu Sejmu. Obecnie zaś kierownictwo Sejmu zaproponowało wprowadzenie instytucji stałych korespondentów parlamentarnych (po dwóch z każdej redakcji), którzy otrzymaliby pełny dostęp do pomieszczeń sejmowych w czasie trwania jego kadencji. Wszyscy inni dziennikarze mieliby przebywać w tak zwanym „centrum medialnym”, z oddzielnymi miejscami do pracy i z salą konferencyjną. Taka regulacja pracy mediów jest i tak stosunkowo liberalna w porównaniu do innych parlamentów europejskich. Przy czym zmiany te nie zostały bynajmniej jeszcze wprowadzone w życie, a jedynie zaproponowane do dyskusji. Opozycja tymczasem potraktowała owe propozycje jako „atak na wolność prasy”i rozpętała zmasowaną kampanię dezinformacyjną w mediach opozycyjnych.

Apogeum konfrontacji nastąpiło w następstwie zdarzenie, które miało miejsce wieczorem 16 grudnia, kiedy to poseł z „Platformy Obywatelskiej” Michał Szczerba umieścił na mównicy Sejmu napis „wolne media”. Na skutek sprzeczki z marszałkiem sejmu Markiem Kuchcińskim, ten ostatni wykluczył posła Szczerbę z uczestnictwa w sesji parlamentarnej. W odpowiedzi posłowie dwóch opozycyjnych frakcji parlamentarnych: „Platformy Obywatelskej” i „Nowoczesnej” zablokowali mównicę sejmową oraz stół Marszałka Sejmu. Ponieważ parlament miał niezwłocznie zatwierdzić budżet (w przeciwnym razie groziłaby dymisja rządu i rozwiązanie parlamentu) Marszałek Sejmu zdecydował się przenieść posiedzenie do innego pomieszczenia, do tak zwanej „Sali Kolumnowej”. W posiedzeniu wzięło udział 240 posłów PiS, grupa posłów z frakcji „Wolność i Solidarność” oraz niektórzy posłowie z prawicowego populistycznego ruchu „Kukiz15” (oficjalnie „Kukiz15” zajął stanowisko neutralne w sporze pomiędzy PiS i liberalną opozycją; potępił zarówno ograniczenia dla dziennikarzy w parlamencie, jak i destrukcyjną działalność liberałów). W rezultacie, posłowie przegłosowali rękami budżet państwa a także ustawę w sprawie obniżenia emerytur dla byłych pracowników komunistycznej służby bezpieczeństwa. Opozycja parlamentarna nazwała to głosowanie „naruszeniem konstytucji” oraz „przewrotem”, a krytyczna wobec rządu stacja telewizyjna TVN wezwała ludzi do wychodzenia na ulice.

Na wezwanie opozycji do wyjścia na ulicę Warszawy wieczorem, 16 grudnia, odpowiedziało nie więcej niż 2000 osób (jest to maksymalna możliwa liczba podana przez prezydent Warszawy, Hannę Gronkiewicz -Walz, bedącą przedstawicielem „Platformy Obywatelskiej”, w stosunku do której — do jej skorumpowanego środowiska — nowy rząd wysunął już kilka spraw karnych). Liczba ta nie wydaje się zbyt duża w porównaniu z poprzednimi akcjami organizowanymi przez opozycję. Anonsowane akcje w innych miastach przyciągnęły zaledwie od kilku (!) do kilkudziesięciu osób. Ta skromna liczba została jednak „zrekompensowana” agresywnym zachowaniem samych protestujących, a także mediów opozycyjnych. Głównymi uczestnikami akcji, oprócz przedstawicieli liberalnych partii opozycyjnych („Platformy Obywatelskiej” i „Nowoczesnej”), byli również zwolennicy pozaparlamentarnej neokomunistycznej partii „Razem”, aktywiści „pozapartyjnego” ultraliberalnego „Komitetu Obrony Demokracji” (bardziej znanego pod akronimem KOD), oraz działacze”Antify” i środowisk LGBT. (Szczególną agresję wykazali się działacze „Antify”). Opozycjoniści zablokowali wejście do parlamentu, a akt ten w komunikatach przekazywanych przez opozycyjne media i blogosferę przedstawiony był jako nieomal początek „polskiego majdanu”.

W nocy „mityngowcy” odepchnięci zostali przez policję od wejścia do budynku Sejmu. Usunięcie demonstrantów obyło się bez użycia jakichkolwiek środków specjalnych (gumowych pałek i gazu łzawiącego policja nie użyła). Również mało skuteczne okazały się prowokacje członków „Antify”, którzy kładli się pod kołami samochodów członków rządu i parlamentu. Policja, skrępowawszy im ręce, po prostu odsunęła ich na bok, a po spisaniu danych personalnych zostali natychmiast zwolnieli. W tej sytuacji opozycja posunęła się do bezczelnych fałszerstw na temat jakoby „przestępstw popełnionych przez faszystowską władzę.” W szczególności media opozycyjne wzięły się za rozpowszechnianie informacji o rzekomym użyciu gazu łzawiącego (za jaki uznano świece dymne rzucone przez członka „Antify”). Kamery zarejestrowały ponadto, jak jeden z członków „Antify” (mąż znanej lewicowej działaczki związanej ze środowiskiem „Krytyki Politycznej”) spokojnie położył się na ziemi tuż za kordonem policji i udawał „brutalnie pobitego”. Po czym wycięte i zmontowane kadry, przedstawiające jakoby „ofiarę reżimu”, natychmiast obiegły wszystkie opozycyjne media. W sieciach społecznościowych bardzo jednak szybko opublikowano pełne nagranie owej „akcji” symulanta. Wywołało to wielki skandal. Zdemaskowanie fałszerstwa nie wpłynęło jednak na ogólną bardzo agresywną postawę opozycji.

Po usunięciu protestujących opozycjonistów sprzed wejścia do Sejmu, „blokadę” postanowiło kontynuować kilkadziesiąt osób. Dalsze opozycyjne wiece i manifestacje jakie odbyły się w sobotę, w niedzielę i we wtorek, również nie zgromadziły zbyt wielkiej liczby uczestników. Po stronie opozycji, tak jak i jak w alternatywnych demonstracjach zwolenników rządu, brała udział mniej więcej ta sama liczba osób oszacowana maksymalnie na dziesięć tysięcy uczestników. Liczba ta jest znacząco niższa niż choćby w przypadku tak zwanego „Czarnego protestu” — akcji sprzeciwu wobec projektu ustawy o całkowitym zakazie aborcji, zaproponowanego przez zwolenników PiS. Tymczasem Lider sympatyzującego z PiS-em Związku Zawodowego „Solidarność” zapowiedział już masowe akcje wsparcia dla rządu. Wypowiedziane przez niego słowa: „my was czapkami nakryjemy”, mają wskazywać na wielką przewagę liczebną zwolenników rządu.
Pomimo ograniczonej liczby protestujących, poziom napięcia w polskich mediach i w sieciach społecznościowych jest jednak bardzo wysoki. W mediach wielokrotnie zwracano uwagę na dobrze przygotowany charakter działań opozycji (zbiegły się one na przykład w czasie z wizytą Przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska we Wrocławiu; faktycznie Tusk odgrywa rolę nieformalnego koordynatora liberalnej opozycji w Polsce). Zwolennicy opozycji w prasie i sieciach społecznościowych prześcigają się w radykalnych komunikatach w rodzaju: „wkrótce tego rządu już nie będzie” albo o „ostatniej szansie dla polskiej demokracji”, względnie „natychmiastowy trybunał stanu dla PiS” etc. Pod wieloma względami oświadczenia te można spisać na konto ogólnie podwyższonego poziomu emocji w polskiej klasie politycznej. Jednocześnie warto też jednak zwrócić uwagę na przejawy wsparcia dla działań opozycji ze strony zarówno Brukseli, jak i Moskwy. Wszelako większość agencji informacyjnych kontrolowanych przez Moskwę (w szczególności tych działających na Ukrainie) blokuje obiektywną informację na temat bieżących wydarzeń w Polsce (wszystko sprowadza się do zniekształconego obrazu jakoby „masowych protestów przeciwko ograniczeniu mediów w parlamencie”).

W ogóle nie warto wyolbrzymiać skali protestów opozycji w Polsce. Owa imitacja „Majdanu” w Warszawie niewiele bowiem ma wspólnego z tym, co wydarzyło się w 2014 roku w Kijowie. Niemniej jednak agresywne nastroje, panujące wśród lewicowo-liberalnej opozycji, mogą być zapowiedzią w przyszłości znacznego zaostrzenia sytuacji w kraju. Bo choć zwolennicy opozycji znajdują się obecnie we względnej mniejszości, to ewentualne ekonomiczne niepowodzenia rządu mogą spowodować zmianę nastrojów wśród dotychczasowego tak zwanego „żelaznego elektoratu” partii rządzącej. Należy ponadto wziąć pod uwagę, iż znaczna część mieszkańców dużych miast (zwłaszcza Warszawy), skupiająca przedstawicieli tak zwanej klasy średniej i wyższej, nastawiona jest wobec PiS skrajnie negatywnie. Wszystko to tworzy grunt pod przejście z fazy „zimnej wojny domowej” w fazę gorącą (przynajmniej w formie masowych zamieszek i starć). Czego nie może nie wykorzystać Moskwa w jej scenariuszu kolejnej „wojny hybrydowej” — tym razem przeciwko Polsce.”

Zachar Bojko — Azov.Press — Tłumaczenie Marian Panic