11 lipca 1943 to niezwykle tragiczna data w historii Polski, Ukrainy i całej Europy Środkowo-Wschodniej. Tragedia ta miała wiele aspektów. Prześledźmy, jak się zdaje, najważniejsze z nich i zastanówmy się, co nam w ich obliczu czynić wypada – sugeruje redaktor naczelny portalu – Dominik 

Nie zabijaj!

Wymiar etyczny dla zbrodni wołyńskiej i wszystkich bez wyjątku zbrodni dokonywanych na niemających możliwości stoczenia równej walki mężczyznach, przede wszystkim na kobietach, dzieciach i starcach, jest, 1050 lat po przyjęciu przez Polskę Chrztu, oczywisty. Nie ma takiej ideologii, nie ma takiej gradacji, która unieważniałaby Dekalog. Nawet Ojczyzna, czy Honor są obowiązkami wtórnymi wobec obowiązku pierwszego i nienegocjowalnego. Nikt poważny tych Prawd nie neguje.

I chociaż w toczącej się dyskusji historia podpowiada, że to ten drugi, czyli Ukrainiec, był Kainem, nie możemy, chcąc zachować uczciwość wobec tak silnie umiejscowionych w metafizyce norm postępowania, udawać że nie istnieli żołnierze AK, którzy – w ramach odwetu – nie dokonywali zbrodni na ukraińskich – bogu ducha winnych – cywilach. Pytanie – wcale niełatwe – czy jesteśmy gotowi w imię tylekroć z dumą przytaczanej wierności surowym boskim prawom, wydalić takie postaci z naszego panteonu?

W imię tej samej uczciwości nie wolno nam również lekceważyć faktu, że znaleźli się ludzie – dzięki staraniom  znamy ich nazwiska – których można nazwać Sprawiedliwymi wśród narodu ukraińskiego: gotowych za cenę życia pomoc swym polskim sąsiadom. Czy jednak poza porządną publikacją, nasza strona zrobiła odpowiednio wiele, żeby ludzie ci przebili się ze swymi życiorysami do historii przez duże „H”?

Nie ma znaczenia, że w porównaniu z siepaczami było ich niewielu. Nie oszukujmy się: powstańców latem 1944 w zderzeniu z całą ludnością Warszawy też była garstka. Co z tego, skoro to oni byli ważni? Bo to im, a nie wszelkiego rodzaju pozytywistom stawiamy pomniki, które na chwilę – na przykład 6 lipca 2017 roku – potrafią skupić na sobie uwagę każdej liczącej się na świecie stacji telewizyjnej.

 Jeśli ta garstka nas nie obchodzi i cały czas mamy na ustach tamtych siepaczy, to chyba źle. Należy bowiem bardzo wyraźnie rozróżnić dwie grupy zjawisk, które, jak pokazuje doświadczenie – w ferworze dyskusji ulegają pomieszaniu. Z jednej strony chodzi o smutek, zadumę i pamięć, z drugiej o żal i resentyment. Być może próbując – który to już raz i które pióro? – wgryźć się w sedno, należy zacząć od rozkładu na czynniki pierwsze, przynajmniej jeśli chodzi o emocje, które występują tu w formie wyjątkowo czystej.

Pamięć

Każdemu – również bytowi zbiorowemu – należy się pamięć i zapewnienie możliwości podniosłego jej przeżywania. I znowu: nikt przy zdrowych zmysłach się z tym nie kłóci. Pamięć ustawiczna nie musi jednak zakładać ustawicznego eksponowania krzywdy, nierzadko staczającego się w ziomkowską roszczeniowość tych, którzy z ofiarami Wołynia mają w sensie doświadczenia niewiele wspólnego.

Dlaczego zatem odpowiedzialności za inną zbrodnię na Polakach – myślę tu o Katyniu – mamy prawo domagać się na poziomie ogólnonarodowym? – zapyta ktoś. Choćby dlatego, że tam mieliśmy do czynienia z czymś jeszcze gorszym: z czystką/ludobójstwem o charakterze nie tylko narodowym, ale i „elitocydalnym” – tzn. mającym w ramach danej Wspólnoty wymordować Najlepszych.

 Jeśli w wołyńskich uroczystościach kommemoratywnych kwiatów jest jak na lekarstwo, a zamiast nich widać gładko ogolone łby nabuzowanych młodzieńców paradujących w koszulkach z napisem „Ukrainiec nie jest moim bratem”, to naprawdę, nietrudno domyślić się, że nie chodzi tu o pamięć, ale – choć to dla wielu strażników pamięci o Wołyniu krzywdzące – o nacjonalistyczną awanturę. Żeby nie było – identyczne zachowania obserwuję po drugiej stronie Bugu.

Polacy powinni skupić się nie na wzywaniu rady miasta Kijowa – skądinąd proszącej się o kłopoty – do „zdebanderyzowania” nazwy jednej z ulic, ale na stawianiu krzyży i paleniu zniczy. Jeśli kto nie widzi siły drzemiącej w konsekwentnie, lecz niekonfrontacyjnie i przez to uniewinnionej pamięci, niech uświadomi sobie, jak pozostający wiele lat w opozycji PiS budował swoje okopy św. Trójcy. Warty w Porycku, Hucie Pieniackiej, Ostrówkach, Parośli… mogą okazać się siłą podobną do smoleńskich miesięcznic.

Oczywiście nie znaczy to, że nie należy Ukraińcom proponować przyjemniejszych z naszego punktu widzenia bohaterów, jak chociażby Petlury, a nawet Bulby-Borowcia. Trudno jednak oczekiwać, że nastąpi to szybko i bez zgrzytów. Swoje na pewno odegra fakt otwarcia się Europy na Ukrainę i zarażenia jej ogólną niechęcią do etnicznego nacjonalizmu… Innymi słowy – za 15 lat dopełnią się nad Dnieprem takie procesy, które sprawią, że śmieszny w gruncie rzeczy  stanie się granatem upuszczonym we własnych szeregach. W każdym razie z perspektywy pędzącego na oślep świata jest to perspektywa „długiego trwania”.

Geopolityka

Jedno słowo, nie schodząc z ust polskiej dyplomacji, nie schodzi ostatnio również z ust polityków pozostałych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Tym słowem jest „”. A jako że projekt – na własne nieszczęście – nigdy poza przełomem XV i XVI wieku nie nabrał ciała, to znaczy nie pojawił się w twardej, zinstytucjonalizowanej formie – przez każde z kilkunastu państw-członków rozumiane jest inaczej.

Polacy, myśląc o Międzymorzu, delikatnie meandrują między: a) blokiem ziemi znajdującym się pod kontrolą państw, na tronach których zasiadali: z jednej  i jego młodsi synowie, z drugiej ich starszy brat Władysław – a później Ludwik – Jagiellończyk; b) koncepcją Piłsudskiego – można ją również nazwać wersją TURBO – to znaczy powiększoną o Finlandię; c) wersją minimalistyczną, zredukowaną do obszaru „a)” minus wszystkie obszary nienależące do Unii Europejskiej, ewentualnie zrekompensowaną poprzez Austrię.

Dodajmy, że trzeci typ Trójmorza jest najbardziej – choć to i tak coś – „dziadowski” w tym sensie, że jest po prostu najsłabszy, a poza tym redukuje polskość i ewentualne wpływy polskie do perspektywy sukcesu po roku 1989. Cały historyczny pawęż, tzn. Wielkie Księstwo Litewskie i Ruś zostają za burtą.

Niestety, pomóc w utwardzeniu się Polaków w decyzji o budowie „małego” Intermarium pomóc może Warszawie coraz silniej dające się odczuć zniechęcenie faktem, iż nasi przyjaciele Ukraińcy nie postawili kropki nad „i” jeśli chodzi o rozliczenie Wołynia.

Polsce zaczęło się ostatnio wiele rzeczy udawać i stąd być może to rozczarowanie niedostatkiem mocy na jednym z odcinków, który akurat – trudno się temu dziwić – uznaliśmy za ważny. Po pierwsze pamiętajmy – na co pierwszy zwrócił uwagę bodajże dr Targalski – że Trójmorze jako próba konsolidacji wschodnioeuropejskiej bez Ukrainy jest w zasadzie nieporozumieniem, ponieważ milcząco oddaje ją na powrót w rosyjską strefę wpływów.

Po drugie, wiele zależy od tego, czy z perspektywy Alei Szucha obecny format jest bytem przejściowym, czy punktem dojścia. To pierwsze – zważywszy, że stare notatki Marszałka trafiły na biurko najważniejszych osób w Państwie – byłoby wyjściem w zasadzie optymalnym. Jeśli jednak prawdziwa okaże się ewentualność druga, to „małe”  będzie zbyt słabe na polski sen o szpadzie.

Jagiellonia.org  / Dominik Szczęsny-Kostanecki