Nowa Jałta, która może powstrzymać rozszerzenie NATO, stanie się oczywistym lub tajnym uznaniem tego, że Kreml ma pierwszorzędny wpływ na całe lub część byłego imperium i może doprowadzić do zmniejszenia natowskiej obecności wojskowej w krajach przyfrontowych. Będzie to katastrofa – pisze analityk Edward Lucas w artykule dla angielskiego portalu Telegraph.co.uk.

Wielkość Ameryki była niezaprzeczalna, przynajmniej, do piątku. Lecz prezydent Donald Trump nie zdołał zrozumieć, a jednak bardzo wyraźnie pokazał w swoim przemówieniu inauguracyjnym, że wielkość Ameryki nie pochodzi z Ameryki. Ma obce pochodzenie.

Mimo jego protekcjonistycznej retoryki pod hasłem „Ameryka ponad wszystko” (około 35 razy wykorzystał słowo „amerykański” w swym przemówieniu – więcej, niż każdy inny prezydent), moc i wpływ USA na świecie tylko po części opiera się na mocy wojskowej i znaczeniu gospodarczym. O wiele bardziej ważni dla Ameryki jej sojusznicy.

Żaden inny kraj nie ma takiej ilości sojuszników, i nikt nie wykorzystuje ich w sposób tak skuteczny. Sojusz z innymi krajami pozwolił Ameryce zwyciężyć nazistowskie Niemcy i imperialistyczną Japonię. Wraz z sojusznikami wzięła górę w zimnej wojnie.

Wraz z sojusznikami Ameryka również na nowo zapisała zasady międzynarodowe po ukończeniu zimnej wojny, głównymi z których zostały globalizacja, szerzenie demokracji, powszechne prawa człowieka, interwencja w celu zapobiegania ludobójstwu, opierający się na zasadach porządek międzynarodowy, w którym siła nie zawsze bynajmniej ma rację. Te sojusze stały się podstawą dla Zachodu – bogatych państ demokratycznych i prawnych o ludności powyżej miliarda osób i łącznym PKB prawie 30 trylionów funtów, co daje (lub dawało) światowi trwałą nadzieję na szerzenie sprawiedliwości, wolności, pomyślności i stabilności.
Negocjacje w sprawie broni nuklearnej wymagają cierpliwości i wiedzy, czego Trump nie posiada. Zachód wpadł w opały: podzielony, zdezorientowany, przeżywający stagnację, stojący w obliczu zagrożenia ze strony Chin oraz z niepowodzeniami swojego modelu gospodarczego.

Jednak zwycięstwo Trumpa przyprowadziło Zachód do łoża śmierci. Nowy prezydent tylko pozornie mówi o ważności sojuszy. Ignoruje poprzednie obietnice. Wg niego zasady dla nieudaczników. Najważniejsze – to zwyciężyć. W swym przemówieniu inauguracyjnym Trump obiecał przywrócić „władzę ludziom”. „Od tego dnia Ameryka będzie ponad wszystko”.

Takie podejście – chuligańskie, egocentryczne i śmiesznie ignoranckie – wywołuje wspomnienia o zabójcy z CIA Otto, którego w filmie 1988 roku „Rybka zwana Wandą” zagrał Kevin Kline.

Podobnie, jak zmyślony bohater, który uważał, że „londyńska kolej podziemna” – to ruch polityczny, Trump ma zaskakujące luki w edukacji. Nie rozumie, co to jest „amerykańska triada jądrowa” – połączenie systemów uruchomienia morskiej broni jądrowej, powietrznej i lądowej. W sposób lekceważący nazywa NATO „przestarzałym”, a członkostwo w nim pomyłkowym oraz uważa, że ten sojusz w żaden sposób nie walczy z terroryzmem. Udzielając niedawno wywiadu dla The New York Times, Trump postawił na jednej płaszczyźnie z Władimirem Putinem kanclerz Niemiec Angelę Merkel, która jest najważniejszym przyjacielem Ameryki w polityce światowej.

Każdy prezydent amerykański naszych czasów starał się zaprzyjaźnić z Kremlem. Ronald Reagan był zafascynowany wielomównym i niezorganizowanym Michaiłem Gorbaczowem. George Bush starszy popełnił podobny błąd, w sposób lekceważący wypowiadając się o miłujących wolność Ukraińcach w swoim katastrofalnym przemówieniu w 1991 roku. Billa Clintona oczarowały perspektywy demokracji i kapitalizmu w jelcynowskiej Rosji. George Bush młodszy spojrzał w oczy Putinowi i „wyczuł jego duszę”, mimo że inni widzieli tam tylko trzy litery – K, G i B. Barack Obama zaś popierał w 2009 roku „ponowne uruchamianie”, uważając, że postawiony przy władzy przez Putina prezydent marionetka Dmitrij Miedwiediew w wielu aspektach zmieni tę władzę.

Wszystkie te próby zakończyły się łzami. Związek Radziecki upadł. Jelcyn z hańbą odszedł od władzy w atmosferze powszechnej korupcji i niepowodzeń gospodarczych. Putin okazał się nie współczesnym reformatorem, lecz upartym biurokratą, który najpierw stłumił środki masowego przekazu i wolności polityczne u siebie w domu, a następnie, gdy wysokie ceny na ropę napełniły skarb państwa, zaczął zastraszać sąsiednie kraje.

Ale wszystkie te błędy można było poprawić. Popełniono je w ramach niezwykle mocnego i prosperującego sojuszu transatlantyckiego.
NATO, które mogło skończyć swoje istnienie w 1991 roku, przebudowało się i zostało gwiazdą przewodnią dla państw, dążących do integracji swych armii i systemów bezpieczeństwa z demokratycznym Zachodem. Stworzyło mechanizm kontrterrorystyczny, z powodzeniem dokonało interwencji w zakresie obalenia militarystycznego reżimu Slobodana Milosevica i położyło kres wojnom w byłej Jugosławii oraz stanęło na czele walki przeciwko talibom w Afganistanie. Mimo licznych mylnych opinii prezydenta Obamy, pod jego kierunkiem NATO wróciło do swojej pierwotnej misji obrony terytorialnej.

Po roku 2009 sojusz zaczął uświadamiać sobie zagrożenia ze strony Rosji. Obama namówił Niemcy podjąć ograniczone plany działań w warunkach nadzwyczajnych dla obrony niezabezpieczonych krajów na przednim brzegu, takich jak Estonia, Łotwa, Litwa i Polska. Gdy w roku 2014 Rosja napadła na Ukrainę, działalność ta została zaktywizowana. W 2013 roku Stany Zjednoczone wyprowadziły z Europy ostatnie ciężkie pojazdy pancerne, lecz następnie skierowały swe czołgi z powrotem na kontynent, aby wzmocnić natowską obecność w Polsce..

Tak, Stany Zjednoczone wnoszą największy wkład w natowski budżet obronny – około 20 %. Tak, tylko Brytania, Estonia i Polska wydają na potrzeby obrony i zakup współczesnej broni dwa procent swego PKB, czyniąc to w sposób należyty (Grecja i Turcja też wydają dwa procent, ale czynią to mniej rozsądnie).
Ale wbrew izolacjonistycznej retoryce Trumpa (w swym przemówieniu inauguracyjnym powiedział, że Ameryka finansuje zagraniczne armie na szkodę własnej), Stany Zjednoczone nie walczą w pojedynkę. Brytania koordynuje obronę Estonii. Kanada pilnuje Łotwy. Niemcy troszczą się o Litwę.

Kilka lat temu Rosja mogłaby przejść marszem przez teren krajów bałtyckich, zdobywając je z taką samą łatwością, z którą zabrała Krym Ukrainie. Obecnie taka agresja spotka się z odporem dziesiątka państw NATO, w działaniach bojowych zaś zginą tysiące żołnierzy.

Gdyby NATO nie zareagowało na prowokacje w krajach bałtyckich, to by w mgnieniu oka zabiło sojusz. Obecnie ponownie powstaje zagrażająca sytuacja.

Bez amerykańskiej presji zachować jedność Zachodu w przeciwdziałaniu reżimowi putinowksiemu i ukarać go za złamanie zasad będzie jeszcze trudniej. Politycy typu Merkel czynią wielki wysiłek, starając się o wsparcie reżimu sankcji przez liderów europejskich. Swój sukces po części zawdzięcza cichej i spokojnej Ameryce. Na dzień dzisiejszy tacy politycy jak przywódca Węgier Viktor Orban mogą mówić o tym, że zajmują oni to samo stanowisko prorosyjskie, jak i Trump – rzekomy lider wolnego świata.

Drugie większe niebezpieczeństwo związane jest z nowym porozumieniem jałtańskim, podobnym do tej cynicznej umowy, którą Franklin Roosevelt zawarł z Józefem Stalinem w 1945 roku na przekór radom Winstona Churchilla (którego popiersie nowy prezydent dopiero co zwrócił do gabinetu owalnego).
Ale w początkowym porozumieniu jałtańskim po prostu uznawano sfery wpływu, które powstały w skutek ofensywy wojsk. Jałta 2.0. grozi ustąpieniem Rosji takich państw jak Gruzja i Ukraina, które z powodzeniem sprzeciwiają się jej.

Jednak dla Trumpa życie to tylko szereg udanych transakcji. U niego pojawia się bardzo silna pokusa, aby w krótkim czasie zawrzeć umowę z Putinem.
Nie można powiedzieć, że na pewno będzie to katastrofa, gdyż odnowienie do połowy zniszczonego reżimu kontroli uzbrojenia w Europie jest dość pożądane, jeżeli chodzi o średniego zasięgu rakiety nuklearne. Zawarliśmy umowę o kontroli uzbrojenia ze Związkiem Radzieckim. Całkiem zdecydowanie możemy je zawierać z putinowską Rosją.

Lecz takie negocjacje wymagają cierpliwości i wiedzy, czego Trump nie posiada.

Podstępni rosyjscy negocjatorzy zauważyli już, że amerykański lider potrzebuje sukcesu, o którym można by było trąbić. Będą starać się o rozszerzenie porządku dziennego negocjacji, włączywszy do niego zagadnienia bezpieczeństwa europejskiego. W ten sposób, umowy mogą być zawarte przez głowy zainteresowanych krajów.

Nowa Jałta, która może powstrzymać rozszerzenie NATO, stanie się oczywistym lub tajnym uznaniem tego, że Kreml ma pierwszorzędny wpływ na całe lub część byłego imperium i może doprowadzić do zmniejszenia natowskiej obecności wojskowej w krajach przyfrontowych. Będzie to katastrofa.
Takie działania zrujnują jedność europejską, skłaniając byłych sojuszników amerykańskich do poszukiwań porozumień z Rosją. Putin będzie siał niezgodę dokonywał ingerencji oraz zastraszenia innych krajów na dotychczas niespotykaną skalę.

Władimir Putin twierdzi, że Rosja spodziewa się „normalizacji” stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. A to prowadzi nas do trzeciego niebezpieczeństwa – niebezpieczeństwa błędu w obliczeniu.

Putin spieszy się, napotykając poważne problemy gospodarcze i demograficzne w Rosji. Jeżeli u Trumpa pojawi się pokusa zawarcia umów, wówczas u Putina pojawi się pokusa ich złamania.

I tutaj nowy prezydent amerykański spotka się z przerażającym wypróbowaniem. Jeżeli nie zareaguje, powiedzmy na prowokacji w krajach bałtyckich, w jednym momencie to stanie się końcem dla NATO. A nadmierna reakcja grozi wojną.

Pewnie to zmusi Putina zastanowić się. Najsilniejszym wrogiem Rosji obecnie rządzi człowiek, którego wyróżnia brak opanowania. W godzinach wieczornych zaczyna się kłócić ze znanymi osobami w Twitterze i traci panowanie nad sobą, gdy mu się zaprzecza i upomina go.

Trump mało wie o broni nuklearnej, mówi o niej z chełpliwą beztroską.

Być może, lepiej go nie prowokować, nie ważne, jak cenna by była nagroda? Od tej słabej nadziei zależy przyszłość Europy.

Jagiellonia.org / Telegraph.co.uk / Edward Lucas / tłum. Irena Rudnicka