„Przed rozpoczęciem II wojny światowej na świecie były DWA terrorystyczne, totalitarne reżimy: jeden młody, nieokrzepły, niezgrabny jak nastolatek, oraz ten drugi –  dojrzały, wyrośnięty,  kompletnie rozbestwiony, z rękami całymi we krwi, uzbrojony po zęby. Z woli historii Polacy znaleźli się między Hitlerem a Stalinem” – napisał historyk Mark Sołonin w polemice z Maksimem Szewczenką z telewizji NTV.

Zdaniem Szewczenki m.in. pół miliona Polaków walczyło w czasie II wojny światowej w szeregach Wehrmachtu lub , Armia Krajowa aktywnie współpracowała z nazistami, a w ogóle Polacy próbowali zrealizować we współpracy z Anglią plan podporządkowania sobie ziem na wschodzie. Fragmenty tekstu Szewczenki można przeczytać tutaj. Mark Sołonin, który w swoich książkach (wydawanych także w Polsce) stara się odkłamywać sowiecką wersję historii, zatytułował swoją polemikę: „Maksymalna brednia”.

„Maksim Szewczenko napisał tekst i to był właśnie jego błąd. Reszta to (…) następstwa tego błędu”- rozpoczął Sołonin i dalej sprecyzował, że do kompetencji Szewczenki nie należy pisanie tekstów i dyskusja, mimo że jest oficjalnie dziennikarzem i publicystą.

Odnosząc się do samej historii II wojny światowej Mark Sołonin podkreślił: „Przed rozpoczęciem II wojny światowej na świecie były DWA terrorystyczne, totalitarne reżimy: jeden młody, nieokrzepły, niezgrabny jak nastolatek, oraz ten drugi –  dojrzały, wyrośnięty,  kompletnie rozbestwiony, z rękami całymi we krwi, uzbrojony po zęby.”

„W porównaniu ze stalinowskim , przedwojenne Niemcy hitlerowskie – to jeszcze przedszkole(…). Aż do rozpoczęcia wojny z Niemiec Hitlera można było wyjechać, od Stalina zaś można było tylko uciekać, ryzykując życiem swoim i skazując swoich bliskich na 5-10 lat łagru oraz konfiskatę majątku” – pisze dalej historyk dodając, że np. w Niemczech za Hitlera była własność prywatna, a  w stalinowskim  chłopi mogli pracować niewolniczo jedynie na państwowej ziemi i „zdechnąć z głodu”. Przypomniał też, że Niemcy przed wojną jeszcze nie były, w przeciwieństwie do stalinowskiej „dyktatury głodu”, państwem masowych represji. „Do rozpoczęcia wojny zabił niecały tysiąc swoich poddanych i wtrącił do obozów koncentracyjnych kilkadziesiąt tysięcy. A w stalinowskim  do jesieni 1939 roku już zabito wiele milionów” – przypomina autor, który w czasach sowieckich był dysydentem.

Powołał się też na oficjalne liczby, z których wynika, że choćby liczba ofiar Wielkiego Głodu to 7 mln., a liczba rozstrzelanych w latach tzw. Wielkiego Terroru, w drugiej połowie lat trzydziestych to minimum 800 tys. A to tylko część ofiar Stalina. Poza tym chodzi nie tylko o ofiary śmiertelne. Sołonin szacuje, że kilkadziesiąt milionów ludzi w ZSRS straciło zdrowie, majątek, czy było więzionych.

 I dlatego właśnie, jak pisze Sołonin, przed każdym żołnierzem antyhitlerowskiej koalicji stał dylemat: za co ta walka? Za to, by oczyścić Stalinowi drogę do Europy? Zamienić Oświęcim na Kołymę? „I skoro dla francuskich, angielskich, amerykańskich, kanadyjskich żołnierzy to była abstrakcyjna, (…) niezbyt zrozumiała „polityka”, to dla Polaków, którzy z woli historii znaleźli się między Hitlerem a Stalinem, to była kwestia życia i śmierci – osobistej, zbiorowej, narodowej” – argumentuje Mark Sołonin.

Szewczenko pisał, że celem Armii Krajowej było, by Niemcy i Rosjanie wzięli się za łby. Sołonin zaprzecza temu. Pisze, że jakkolwiek z punktu widzenia Polaków dobrze by było, gdyby obaj okupanci mordujący Polaków się wyniszczyli, to jednak polski rząd i  Polskie Państwo Podziemne trzymały się swoich sojuszniczych zobowiązań. I  dlatego  przyszło pomagać, jak się wyraził, „temu wąsatemu, którego wąsy były szersze”.

 Twierdzenia prokremlowskiego propagandzisty, że Polacy chcieli, przy pomocy Anglików, wziąć część Niemiec oraz ziemie litewskie, białoruskie i ukraińskie i zbudować Polskę od morza do morza Sołonin nazwał „łgarstwem”. Przypomniał, że istniało Polskie Państwo Podziemne i działał polski rząd na emigracji, uznawany do pewnego momentu nawet przez ZSRS. I to właśnie państwo polskie miało jasno określony cel: przywrócić granice Polski z 1939 roku. Nie więcej.

Szewczenko pisał, że AK nie wysadzała niemieckich pociągów wojskowych idących na front wschodni, nie zabijała niemieckich żołnierzy, którzy jechali zabijać „czerwonych Moskali”, nie prowadziła akcji sabotażowych w celu niszczenia niemieckiego sprzętu. Takie twierdzenia Sołonin nazwał kolejnym łgarstwem i jednocześnie obrazą pamięci polskich ofiar wojny. Podał liczby: żołnierze ZWZ/AK wysadzili 38 mostów, zniszczyli prawie 7000 parowozów i  ponad 19 tys. wagonów. A do tego 4326 niemieckich pojazdów kołowych, 28 samolotów na lotniskach, 130 magazynów wojskowych, wysadzili też w powietrze składowiska z w sumie 4674 tonami paliwa.  Sołonin o tym nie pisze wprost, przypominając te liczby, ale nie musi. Akurat obywatelom krajów b. ZSRS nie trzeba przypominać, że za akcje partyzanckie w okupowanej Europie Środkowej i Wschodniej Niemcy karali śmiercią bezbronnych cywilów. W okupowanej Polsce zamordowanych zostało setki tysięcy, jeśli nie miliony Polaków i spalonych zostało tysiące polskich wiosek w odwecie za akcje dywersyjne AK i innych polskich organizacji podziemnych.

 Dalej Sołonin odnosi się do kolejnych fragmentów niesławnego tekstu Szewczenki, który podkreśla, że w Polsce działały w czasie okupacji zakłady przemysłowe produkujące na potrzeby wojska niemieckiego, w których pracowali Polacy. „Jeśli Szewczenko myśli, że zakłady na terenie ZSRS okupowanym przez Niemców pracowały dla Marsjan, to się myli” – szydzi Mark Sołonin. Podkreślił przy tym, że przecież po pakcie Ribbentrop-Mołotow, do czasu najazdu III Rzeszy na ZSRS, sowiecki przemysł pracował pełną parą na rzecz nazizmu. I pomógł wydatnie Niemcom w pierwszych zwycięstwach w Europie Zachodniej czy w Afryce Północnej.

W odniesieniu do polskiego przemysłu przytoczył jeszcze dane, z których wynika, że w fabrykach w Polsce doszło czasie II wojny światowej do setek tysięcy aktów sabotażu.

W innym miejscu Szewczenko pisze, że w tłumieniu powstania warszawskiego „wsławił się” „Polak-eserowiec Kamiński”, „dowódca RONA”. Co ciekawe, Szewczenko nie tłumaczy tego skrótu.

„To prawie prawda” – kwituje ironicznie Sołonin – „Ale trzeba doprecyzować. Bronisław Kamiński miał ojca Polaka, urodził się w guberni witebskiej w Imperium Rosyjskim, był potem także sowieckim poddanym, a nawet, co potwierdzają dokumenty, tajnym współpracownikiem . Bestialsko podczas tłumienia Powstania Warszawskiego zachowywał się nie tylko on sam, ale i podległe mu oddziały, które wcześniej nazywały się „ROSYJSKA Wyzwoleńcza Armia Narodowa” (Russkaja oswoboditel’naja narodnaja armija” – RONA), a 1 sierpnia 1944 roku, z dniem wybuchu Powstania przeformowane zostały na 29. Waffen-Grenadier Division SS RONA (russische Nr.1). Mam nadzieję, że słowo „russische” jest zrozumiałe bez słownika” – pisze Sołonin.

Co więcej, Szewczenko pisze również, że w tłumieniu Powstania Warszawskiego brali udział jacyś „Polacy z oddziałów Dirlewangera”. Jak przypomina Sołonin w odpowiedzi, brygada SS, która miała nazwę od nazwiska swojego dowódcy, złożona była z najgorszych kryminalistów z niemieckich więzień. W innym z kolei miejscu Sołonin pisze coś o rzekomych „polskich nazistach pod niemieckim dowództwem niszczących żydowskie getto”, którzy mieli mówić: „Żydzi płoną, pluskwy płoną”. „I to podejście było powszechne wśród Polaków” – stwierdził Szewczenko. Sołonin odpowiada na to, że zdarzali się w Polsce pomocnicy Niemców, jak wszędzie w okupowanej Europie, ale to w Polsce było państwo podziemne, które starało się pomóc Żydom, ile mogło. Tysiące Polaków starało się ratować Żydów, mimo że w Polsce groziła za to śmierć. Podziemne sądy skazywały na śmierć szmalcowników i kolaborantów. Natomiast, jak podkreśla Sołonin, nie udało się nigdy znaleźć historykom nawet jednego dokumentu dowództwa Armii Czerwonej czy z partyzanki komunistycznej, który nakazywałby ratowanie Żydów.

Sołonin przypomina, że Polacy uratowali z warszawskiego getta ok. 2,5 tysiąca żydowskich dzieci. Nic takiego nie miało miejsca w żadnym mieście sowieckim okupowanym przez Niemców, w którym utworzono getto. Rosyjski historyk dodaje też informację może nieznaną rosyjskiemu czytelnikowi, że w gronie „sprawiedliwych wśród narodów świata” najwięcej jest Polaków

„I na koniec – wisienka na torcie z gówna według recepty Maksima Szewczenki: „W armi niemieckiej, nie tylko w SS, nie tylko w oddziałach policyjnych, ale po prostu w regularnej armii, jako ochotnicy albo poborowi, walczyło około PÓŁ MILIONA Polaków. Po Węgrach i Rumunach Polacy to trzeci według liczebności sojusznik nazistów.” (…) Dlaczego wspomniał Węgrów z Rumunami, a zapomniał o Rosjanach?” – pyta retorycznie Sołonin.

I pisze dalej, że według wyliczeń jak najbardziej oficjalnych wojskowych historyków rosyjskich ok. 800 tys. obywateli ZSRS, w tej liczbie głównie Rosjan, dobrowolnie służyło w Wehrmachcie, SS i innych niemieckich formacjach wojskowych lub policyjnych. Zaś co do Polaków, wyjaśnia: „A coż to za pół miliona „Polaków”? Tu nie ma żadnej tajemnicy i nie trzeba łazić po anonimowych nazistowskich gówno-stronach w poszukiwaniu pożądanych danych. W rzeczywistości – nie 500 tysięcy, lecz 375 000. Spośród nich, 150 tys. to OBYWATELE III RZESZY polskiego pochodzenia. A co myśleliście? Setki lat Niemcy i Słowianie żyli obok siebie, i wielu Słowian (dokładnie mówiąc – Niemców ze słowiańskimi nazwiskami) żyło w Prusach, Austrii, Sudetach. Po zniszczeniu Polski w skład III Rzeszy włączono Danzig (Gdańsk), niektóre części polskiego Śląska i Pomorza, a potem dużą część województwa białostockiego (które do 1941 okupował ). Mieszkańcom nadano niemieckie obywatelstwo razem ze wszystkimi obowiązkami, w tym możliwością powołania do niemieckiego wojska. A 225 tys. „Polaków” to przedwojenni obywatele Polski (…) powołani do Wehrmachtu. Przede wszystkim – Volksdeutsche, to jest polscy obywatele niemieckiej narodowości (…).”  – czytamy w tekście.

Sołonin opisuje, że w miarę trwania wojny, gdy Niemcom zaczynało brakować „mięsa armatniego”, niemieccy „specjaliści od rasy” zaczęli formalnie włączać do narodu niemieckiego coraz to nowe grupy w okupowanej Europie (także w ZSRS, gdzie Kazachów obwołano, jak pisze Sołonin, potomkami Gotów). W okupowanej Polsce stworzono więc kategorię „Wasserpolen” („Rozwodnieni Polacy”), dla ludzi na włączonych do III Rzeszy terenach Polski, u których znaleziono jakieś niemieckie korzenie, prawdziwe bądź zmyślone. I ich również, przymusowo, zaczęto wcielać do Wehrmachtu. Ale dowództwo nigdy im nie ufało, Niemcy kierowali ich raczej na tyły i starali się, by w jednym oddziale nie było więcej niż 2-3 „rozwodnionych Polaków”.

Sołonin podaje, że 225 tys. „polskich” żołnierzy Wehrachtu zginęło albo dostało się do niewoli. Wielu również zdezerterowało na drugą stronę. W 1944 roku około 90 tys. przebywających w obozach jenieckich na Zachodzie dawnych żołnierzy Wehrmachtu polskiego pochodzenia zostało wcielonych do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Sołonin pisze na koniec do rosyjskich czytelników, że na frocie zachodnim walczyło ćwierć miliona żołnierzy polskich, czyli kilka dywizji, w tym brygada czołgowa i spadochronowa. Do tego dodać należy polskich lotników, którzy walczyli z Niemcami od pierwszego do ostatniego dnia wojny (najpierw w polskim lotnictwie, później, po przedostaniu się na Zachód, pod dowództwem brytyjskim), polskich marynarzy walczących pod alianckim dowództwem, 80-tysięczną armię generała Andersa, która walczyła w Afryce Północnej i Włoszech. A z kolei na terytorium ZSRS sformowano komunistyczne Wojsko Polskie, którego oddziały doszły z Armią Czerwoną do Berlina.

 

Jagiellonia.org / kresy24.pl