– Jeśli Putin będzie przekonany, że w przypadku inwazji, chociażby na Estonię, państwa NATO nie zareagują, to będziemy mieli do czynienia z poważnym ryzykiem – mówi rosyjski historyk Jurij Felsztyński w rozmowie z „Gazetą Polską”.

Jaki cel chce zrealizować Putin przy okazji ćwiczeń Zapad 2017?

Te ćwiczenia mają wymiar prowokacji i w moim przekonaniu nie jest to przypadek. Ich celem jest pokazanie, że militarne i strategiczne cele Rosji skierowane są w kierunku zachodnim. Jeśli spojrzymy na mapę, to jest to sześć państw: Ukraina, Białoruś, państwa bałtyckie i Polska. Na Ukrainie już toczy się wojna i choć można powiedzieć, że konflikt jest w tej chwili zamrożony, to od Rosji zależy, czy nastąpi eskalacja czy nie. Jak pokazuje historia rosyjskiego zaangażowania w Mołdawii, w Naddziestrzu, taki konflikt może trwać w nieskończoność. W takiej uśpionej formie wojna ukraińska może się ciągnąć jeszcze i 20 lat.

Po co Rosji te konflikty?

To bardzo przydatne narzędzie w rękach Putina. Praktycznie daje to bowiem kontrolę nad tymi częściami świata, bo państwa zachodnie, biorąc pod uwagę nuklearny potencjał Rosji, nie mogą w rzeczywistości zrobić dużo więcej, niż zaznaczać w dyplomatycznych wystąpieniach, że im się to nie podoba. A przede wszystkim – póki te konflikty trwają, nikt nawet nie pomyśli o tym, żeby rozmawiać o przystąpieniu tych państw do NATO.

Wróćmy do ćwiczeń Zapad 2017. Czy one będą kontynuacją tych planów?

Według mnie, patrząc na to, co stało się w Mołdawii, Gruzji i na Ukrainie, teraz przyszła kolej na Białoruś. Tu jest inna sytuacja niż na Krymie, gdzie region przejęto w bardzo krótkim czasie, przy pomocy militarnego blitzkriegu. Proces aneksji Białorusi rozpoczął się już właściwie w 2000 r. Rosja i Białoruś tworzą w tej chwili unię. Przez ten czas podpisano wiele umów wojskowych, ostatnia z nich zawarta została w sierpniu tego roku. Zgodnie z nią Białoruś i Rosja wspólnie zapewniają bezpieczeństwo na granicy i co ważniejsze – w przestrzeni powietrznej nad obydwoma krajami. Biorąc pod uwagę to, jak słaba jest białoruska armia, w praktyce można założyć, że Rosja kontroluje nie tylko zachodnią granicę Białorusi, lecz także przestrzeń powietrzną nad całym krajem. Z militarnego punktu widzenia Białoruś jest tak naprawdę rosyjskim terytorium.

Na czym będzie polegała ta aneksja Białorusi?

Jeśli spojrzymy na sowiecką okupację Europy Wschodniej w latach 1939–1941, to zobaczymy, że wprowadzano ją na różne sposoby. W Polsce mieliśmy do czynienia z inwazją, ale w przypadku państw bałtyckich podpisywano, oczywiście pod przymusem, porozumienia, w których rządy tych państw zgadzały się na stacjonowanie żołnierzy sowieckich na swoim terytorium. Podobny model będzie realizowany w przypadku Białorusi.
Wracając do manewrów Zapad 2017. Wiadomo, że w teorii w ćwiczeniach ma brać udział niecałe 13 tys. żołnierzy, w związku z czym są one zgodne z międzynarodowymi porozumieniami. W praktyce jednak można założyć udział 100 tys. lub nawet większej liczby żołnierzy. Nie wiemy, czy wszystkie te wojska biorą udział w ćwiczeniach, czy części z nich nie rozmieszczono już na Białorusi po to, by zostały tam na stałe. Na tę chwilę możemy powiedzieć, że Białoruś jest stracona, kwestią sporną jest tylko to, czy Rosja oficjalnie ogłosi aneksję, zjednoczenie z Białorusią, czy pozostanie w jakimś stanie przejściowym. Wiadomo, że putinowska propaganda jest na tyle sprawna, że bez problemu stworzy narrację o tym, iż Białoruś obawia się o swoje bezpieczeństwo w związku z ekspansją i coraz większą ilością wojsk NATO w regionie. To wszystko oczywiście wiąże się z wydarzeniami, do których w tej chwili dochodzi na świecie.

Do tej pory atakowane były państwa nienależące do NATO. Co musiałoby się stać, by Putin przekroczył tę granicę i zdecydował się przetestować artykuł 5 traktatu? Jak realne jest zagrożenie dla Polski czy krajów bałtyckich?

Oceniając stopień takiego zagrożenia, powiedziałbym, że Polska znajduje się na końcu tej listy. Putin na pewno wie, że Polacy będą walczyć. Gdyby zapytać przywódców rosyjskiego wojska o zdanie, to zapewne stwierdziliby, że dużo bezpieczniej jest dokonać inwazji na jedno z państw bałtyckich. Polska zawsze miała trudne relacje z Rosją, w przypadku inwazji Polacy zawsze podejmowali walkę. Myślę, że najazd na Polskę nie wchodzi w grę, dopóki nie zostanie uporządkowana sytuacja na Ukrainie i Białorusi.

Jeżeli chodzi o państwa bałtyckie, sytuacja sprowadza się w istocie do prostej kwestii. Jeśli Putin będzie przekonany, że w przypadku inwazji, chociażby na Estonię, państwa NATO nie zareagują, to będziemy mieli do czynienia z poważnym ryzykiem. Pamiętajmy, że wojnie w Gruzji i na Ukrainie towarzyszyła narracja, iż mamy do czynienia z wewnętrzną rewoltą, a nie atakiem jednego państwa na drugie. Jeśli zgodzimy się z taką oceną sytuacji, stwierdzając, że nie mamy do czynienia z agresją państwa rosyjskiego, lecz z buntem np. rosyjskiej ludności w estońskim mieście Narwa, w którym Rosjanie rzeczywiście stanowią większość, to możemy doprowadzić do sytuacji, że utracimy Estonię. To w istocie będzie oznaczało, że artykuł 5 NATO został unieważniony.

Kluczową kwestią jest to, by Rosja wiedziała, jaka będzie reakcja państw NATO. Problem nie polega na tym, że w przypadku inwazji państwa sojuszu nie zareagują, ale na tym, że Putin pomyśli, iż tak właśnie będzie. To bowiem może doprowadzić do wybuchu konfliktu, który może przerodzić się w III wojnę światową. Dzisiaj wiemy, że tak było w przypadku Hitlera. Zakładał on, że Francja i Wielka Brytania nie wypowiedzą Niemcom wojny w przypadku ataku na Polskę. Jedyna szansa uniknięcia poważnej konfrontacji jest taka: Putin musi mieć świadomość, że w przypadku ataku na państwo NATO sojusz wypowie Rosji wojnę.

Nie ma bowiem wątpliwości, że Rosja jest gotowa zabić wielu ludzi i również wielu stracić, o czym świadczą obydwie wojny w Czeczenii. Na Ukrainie i w Gruzji Putin pokazał, że może napaść na terytorium innego państwa. Choć brzmi to dzisiaj jak oczywistość, to wiemy na pewno: Putinowi nie można ufać.

Jagiellonia.org / Niezalezna.pl